Nie jesteś zalogowany na forum.
Dolinka znajdująca się między dwoma szczytami. Dość urodzajna, choć trudno dostępna, jest to swoisty raj wśród gór. Jedynym właściwie problemem może być populacja wilków, które kręcą się po górach, oraz występujące tu co jakiś czas śnieżyce. Środkiem doliny płynie rzeka, dookoła której znajduje się mały lasek, poza tym większość terenu to zarośnięte częściowo krzakami i karłowatymi drzewkami łąki.
Offline
No tego to jeszcze nie było albo w sumie było. Przypomniały mi się wilki z dzieciństwa ich mleko i w ogóle. To było miłe, taka rodzina. W książkach to inaczej wyglądało, ale ja wiem, że książki pochodzą sprzed wielkiego zniszczenia. Tutaj jednak wydawało mi się, że zniszczenie nie dotarło. Czyli kłamali? Starsi kłamali? Możliwe, nie mówię, że nie, przecież to tylko ludzie, co oni mogą wiedzieć? Wiedzą tylko tyle co widzieli, a żyjąc pod ziemią widzą tylko syf, kiłę i mogiłę, no mogiły to tak średnio, bo nie uskuteczniamy grobów, ale trupy są wszędzie, zwłaszcza kiedyś były, no i kiedyś to gryzło, a teraz nie. Tak czy inaczej wilki. No były tu wilki, słyszałem je i dlatego żem wlazł na drzewo przy rzece, bo tu rosły całkiem duże. Słyszałem, że drzewa przy wodzie duże rosną, bo niedźwiedzie łapią z rzeki ryby, jedzą je pod drzewami i zostawiają pod nimi resztki, co się rozkładają i użyźniają ziemię. To całkiem sensowne. Tak mi się wydaje, chyba, nie wiem, co ja wiem niby. Trafiłem kiedyś na jakąś babską gazetę, coś o psychologii tam było, ale co mi po tym, jak mój związek się nie rozpada? Chyba, że związek chemiczny w moim mózgu, dlatego jestem taki kurwa głupi. Ej, nie obrażaj się, no właśnie, od tego są inni. No tak czy inaczej siedzę na gałęzi, co mi się nieco już w tyłek wbija, ale niewygoda, to niewygoda, nie jedną zniosłem i nie jedną jeszcze zniosę, więc konar w zadzie, to w sumie nic wielkiego, się miało tam większe rzeczy, hehe, na przykład buta mojego starego, jak mi kiedyś kopa zasadził. Oj bolało, ale się dzięki temu czegoś nauczyłem. Czy to był mój ojciec? Trudno mi powiedzieć. No więc siedzę na gałęzi, z ogonem owiniętym dookoła pnia, żeby lepiej się trzymać i się gapię na okolicę, zastanawiając się co mam teraz z życiem zrobić swoim i ich, to skomplikowane. Odpowiedzialność za innych, zaraz, tu nie ma innych, jestem sam. Tak zawsze było łatwiej, więc i teraz jakoś to pójdzie.
Offline
Wilcze wycie rozbrzmiewało spokojnie, głównie od strony najbliższego z górskich zboczy, które teraz znalazło się mniej więcej przed GeBehh'Tynem, dokładnie po drugiej stronie rzeki. Szum wody dość przyjemnie tłumił te wrogie odgłosy, lecz i one ucichły po chwili. Prawdopodobnie skończyło się polowanie i przyszedł czas na pożarcie zdobyczy. Mężczyzna nie zdążył jednak zejść z drzewa, bo zupełnie inne poruszenie przykuło jego uwagę.
Najpierw na rzece pojawiła się łódka. Szeroka, płaskodenna mała barka płynęła spokojnie, obsługiwana przez siwiejącego faceta o mocnych ramionach. Widać było dobrze parę niedużych beczek wypełnionych rybami oraz stertę kolorowych futer. Był to całkiem miły widok, zapracowanego człowieka, który zapewne wracał do domu, gdyby nie niespodziewane pojawienie się strzały. Pocisk wbił się w łódkową budę trochę słabo, bo zaraz odpadł, szarpnięty za linkę, która była do niego przymocowana.
— Co za licho... — mruknął myśliwy i w tym momencie pojawiły się cztery inne strzały z linkami, które wciskając się między deski i ładunek, zatrzymały łódź w miejscu. Z obydwu brzegów rzeki wyskoczyło kilku uzbrojonych ludzi, w sumie było ich sześciu. Zaskoczony rybak w pierwszej chwili zamarł, by zaraz sięgnąć po łuk i wymierzyć niepewnie w jednego z nich. — Stać! Bo... zabiję! — rzucił, co jednak wywołało tylko śmiech u bandytów.
— Słyszycie go? On nas zabije, chłopaki!
— Onieee! — zarechotał inny i zarzucił grubszą linę z hakiem, by zacząć ciągnąć łódź na brzeg GeBehha. — Chodź tu, dziadu, pokażę ci, jak to się robi!
Please, don't waste your breath
on the things I don't regret,
baby, I'm just here for the ride
I'm just here for the ride
Offline
Chciałoby się powiedzieć ,,życie", ale nie powiem, bo to oczywistość. Przyzwyczajanie się do tego co się tu dzieje mi chwilę zajmie i na obecną sekundę wolałem siedzieć i obserwować niż się pchać pod topór. Już kiedyś jak wariat poleciałem gdzie mnie niosło i proszę jaki tego skutek jest, szrama na dupsku, jak się patrzy.
Mimo braku chęci ratowania starucha, co i tak mało życia ma do przeżycia, choć podziwiam, że i tak się tak długo utrzymał, to płynnie spełzłem na ziemię. Nie ja jeden się pewnie zainteresuję łatwym posiłkiem w postaci ryb, już widziałem na niebie ptaki, co popatrywały na atrakcyjną zdobycz. Spróbowałem podejść bliżej. Nisko, blisko ziemi, na czterech łapach, co by się nie wychylać za mocno, bo chcę złapać co mi skapnie, a nie pchać się w to całe zamieszanie.
Blisko w krzaku, by słyszeć i obserwować ewentualną okazję do podwędzenia rybki.
Offline
— Puść to! Cholero jedna! — krzyczał rybak i celował w całą trójkę przy linie, ale nie strzelił. Być może przez to, że pozostała połowa na drugim brzegu sama do niego celowała. Jaką mieli szansę ustrzelić starca zamiast swoich towarzyszy, nie chciał sprawdzać.
— Już juuż, staruszku — zaśmiał się facet w ciemnych włosach z mieczem w ręku. Jego towarzysze oplątali linę o konar, a on wskoczył pierwszy na pokład. — Nie spinaj się, bo ci serce stanie. — Chwycił za jego łuk i strzałę, wyrywając mu je z rąk.
— I tylko ono! — zarechotał blond chłopak, który również wskoczył na pokład. Wyciągnął sztylet i rąbnął rybaka głowicą, zbijając go z nóg. Zaraz też przypadł do niego i zaczął związywać mu ręce na plecach.
Towarzystwo po drugiej stronie zarzuciło linę z drzewa na barkę, a kiedy zahaczyła się dostatecznie mocno, pierwszy z nich zjechał po niej na pokład.
— Hej, a to co? — rzucił nieco starszy i trochę zarośnięty blondyn o szerokich barkach. Zauważył on ruch w krzaku przy brzegu barki i ruszył tam z obnażonym mieczem, prosto na kryjówkę GeBehha.
— Co tam masz? — zainteresował się zaraz szatyn, a z nim kolejny łebek w kapturze, który właśnie wylądował na deskach.
Please, don't waste your breath
on the things I don't regret,
baby, I'm just here for the ride
I'm just here for the ride
Offline
Spokojnie słuchałem kłótni i prób przekonania się wzajemnego, że uga buga, ja zabiję was, a wy mnie i wszyscy umrą, no chyba, że się rozejdziemy. Nie to, że nie widziałem wyjścia ze słabej sytuacji dziadka, ale no nie widziałem. Powinien pokiwać głową, dać co chcą, ukłonić się i odejść, może mógł ewentualnie spróbować się potargować, że czy może wziąć kilka rybek na podróż, że dwie mu starczą czy coś. Jakby się nie zgodzili, to by przeprosił i jakoś by to poszło, albo by go zabili, jakby trudno, opcje są różne, a ludzie nieprzewidywalni.
Moje wspaniałe, idealne umiejętności wybitnie cichego skradania się niezauważenie, nie podziałały, nie dziwię się też i temu, jednak poczułem rozczarowanie. Miałem poczekać i zjeść co zostanie, a tu nie. Nie raz tak było, że mnie znajdywano, tylko czułem, że tu zasady mogą być nieco inne. Z drugiej strony czułem pewne zdziwienie. Mają wszystko, mają zielono, zwierzęta strasznie dziwne, ale chyba zdrowe, takie jak ze starych książek, więc podejrzewam, że tu świat jeszcze się nie zniszczył. Mimo tego oni wolą czyjeś i bez poszanowania to biorą. Napaść to jednak napaść, zawsze była i zawsze będzie choćby rzeczywistość była idealna.
Bystrym wzrokiem obserwowałem zbliżającego się człowieka i chociaż nóż miałem pod bokiem, nie sięgałem po niego. Zupełnie jak starzec, widziałem ich przewagę, zabicie jednego nic mi nie da, bo i tak zginę. Gdyby chociaż była noc, to może mógłbym próbować go zabić i uciec gdy reszta będzie oszołomiona utratą towarzysza. Teraz jednak nie miało to najmniejszego sensu. Siedziałem więc cicho i patrzyłem na zbliżającego się. Bez atakowania, warczenia, szczekania czy uciekania. Niech zajrzy na spokojnie w krzaki, a kto wie, może nie widząc ruchu w roślinach zupełnie uzna swoje obawy za omamy. Nigdy nie wiadomo. Nie robię nic, czekam, żeby się nie narazić na niefortunny atak.
Offline
Sytuacja była mieszana. Kiedy już wszyscy znaleźli się na jednym brzegu rzeki, trzech zajęło się penetrowaniem łodzi i kieszeni rybaka. Jeden z nich, ten o ciemnych włosach rozrzuconych w nieładzie, stał przy barkowej budzie i obserwował wszystko. Dwóch zajęło się krzakami, z czego ten zakapturzony na razie tylko zszedł na ląd i patrzył.
Ich blondwłosy kolega szedł powoli przez krzaki i rozglądał się uważnie, ale na niczym nie zatrzymywał długo wzroku. Zdawał się w ogóle nie zauważyć GeBehha w zaroślach tuż pod nosem i może by go minął, gdyby nie nadepnął na szczurzy ogon, który przekręcił mu się pod butem, a mężczyzna upadł twarzą w krzaki.
— O kurrr... — sapnął, za sobą słysząc już rechot towarzyszy. — Jak zaraz zamknę jednego z dru... — Urwał i zerwał się gwałtownie na nogi, dostrzegając wreszcie intruza wraz z kolejnym przekleństwem. — Wyłaź z tego krzaka! — krzyknął, celując mieczem w GeBehha.
To już zwróciło uwagę pozostałych.
— Kto to? — spytał znowu szatyn, również schodząc na ziemię.
— Pewnie pieprzony złodziej, szefie — prychnął blondyn i sięgnął do GeBehha, by szarpnąć go za ramię.
Pozostali przyglądali się z rozbawieniem, które teraz przeniosło się na kiepską sytuację ich nowej zdobyczy, jedynie facet w kapturze pozostawał milczący i jakiś poważny.
Please, don't waste your breath
on the things I don't regret,
baby, I'm just here for the ride
I'm just here for the ride
Offline
Wiele rzeczy w życiu mi się przydarzyły. Oberwałem kulą, miałem połamane nogi, ręce i palce, byłem bity, kopany i męczony, kilka razy przeżyłem topienie, ale nic nie boli tak, jak stanięcie na ogonie. To bydle niby cienkie i niepotrzebne jakoś specjalnie do niczego, jakby jedynym jego celem było bycie słabością. Jednak jestem zaprawiony nawet w bólu, więc gdy bucior stanął mi na przedłużeniu kręgosłupa, syknąłem i szarpnąłem się. Dobrze, że podłoże było miękkie, to nie został mój ogon aż tak zmiażdżony, a był po prostu wgnieciony w ziemię raczej. To był nawet dobry moment do ataku i ucieczki, gdyby nie to, że uwaga wszystkich momentalnie skupiła się na nas. Dlatego nie lubię ludzi co w grupach chodzą. Są dużo trudniejszym obiadem do zdobycia. Mimo tego zabawnie wyglądało jego zaskoczenie moją obecnością i elegancko wskazywało swoisty brak procedur i wyszkolenia przeciwników. Lezie do krzaka, jak chce, nie zdaje bieżącej relacji, krzyczy, celuje bronią w coś czego nie zna, łapie mnie za rękę nieostrożnie, od razu ignorując potencjalne niebezpieczeństwo jakim mogę być. Do tego nie dostaje od przełożonego ochrzanu. Czysta bandytka i to się ceni.
Dałem się wyciągnąć z krzaków, spokojnie, choć nogi odrobinę mogły się poplątać w gałązkach. Od razu trzymaną przez niego ręką chwyciłem go za koszulę czy płaszcz, gdzie dałem radę sięgnąć. Jakoś raźniej mi było z myślą, że to nie on trzyma mnie, tylko, że trzymamy się razem. Drugą, wolną rękę, od razu przysunąłem do swojego boku, gdzie trzymałem nóż. Lekko trzymając palcami rękojeść, zmrużyłem oczy gapiąc się na blondyna obok. Na razie nic się nie działo, no nic, to tak powiedziane z mocnym zapasem, chodzi mi o to, że krew się jeszcze nie leje. Tak czy inaczej mój gest był okazaniem, że facet złego kota za uszy szarpie i na razie daję mu testować moją cierpliwość, a jej wytrzymałość powoli zbliża się do końca.
-Nie jestem złodziejem.-ile razy ja to już w życiu mówiłem innym. Przerzuciłem spojrzenie na ludzi na statku, na ciemnowłosego i jego bandę.-Chcę wziąć co po sobie zostawicie.-wyjaśniłem szybko i głośno, żeby na pewno mnie każdy słyszał. Zerknąłem na dwie sekundy na zakapturzonego, zauważając, że on odstaje od reszty. Szaman? Prawa ręka przywódcy, czy może sam przywódca, który przekazał władzę nadzoru kradzieży szatynowi? Może jest rozsądny i ma coś do gadania, a może jest zdrajcą i czeka na okazję. Zbyt wiele wersji widziałem i nie będę nic zakładać, bo przejechałem się na to o jeden raz za dużo. W tej chwili decyzja nie była moja, a ich. Będzie mnie dalej trzymał, puszczą mnie czy pociągną do statku?
Offline
Na odpowiedź GeBehha, blondyn parsknął z pogardą.
— Każdy tak gada! — krzyknął mu w ucho i szarpnął w stronę ich przywódcy. — Szefie, on na pewno łże jak pies!
— Czy on ma... ogon? — rzucił zakapturzony, krzywiąc się. Tą uwagę szybko podchwycili inni.
— Kolejny mutant od magików!
— Zwierzę!
— Myślicie, że wybuchnie, jak w niego strzelę? — rzucił z niezdrową radością wygolony prawie na łyso facet z kuszą.
— Odłóż to, Barv, cholero jedna! — zawołał trzymający szczyra blondyn, kręcąc się niespokojnie.
— Cisza. — Ich szef ruszył nonszalanckim krokiem w stronę GeBehha, dalej jednak stał na łodzi, więc mógł patrzeć na niego z góry. — Nie próbuj kombinować, szczurze, Barv to sokole oko... — Uśmiechnął się kpiąco. — Mówisz, że przyszedłeś po resztki? Szkoda. — Nachylił się do niego. — My niczego nie zostawiamy. — Wyprostował się znowu, ale nie odrywał wzroku od ogoniastego. — Chłopcy, wyładować tę łajbę. Rzucić kotwicę i odczepić strzały. — Zszedł w końcu na ziemię i wyciągnął własną klingę, ale trzymał swobodnie. — Ridi, przeszukaj go.
Na tą komendę blondyn przyłożył miecz do gardła GeBehha, o ile nic mu w tym nie przeszkodziło, a zakapturzony milczek ruszył do niego na penetrację kieszeni.
Offline
Nie uwierzyli mi, rozumiem. W dzisiejszych czasach wierzenie komukolwiek to proszenie się o problemy. Nie rozumiem jak można tęsknić za tym, że kiedyś samowolnie wchodziło się do pomieszczeń gdzie już był tłum ludzi, że były jakieś prawa, żeby ustępować starym czy dzieciom, jak teraz nawet takie małe szczyle potrafią ci wbić nóż w plecy. Nie musiał facet jednak krzyczeć i powodować, że dłoń na nożu zacisnęła się mocniej. Nie jest na to pora jeszcze, chociaż... Najwyżej zginę, od kiedy niby boję się ryzyka? Odkąd mam dla kogo żyć. Aww... Nie, to był żart, nie mam nikogo i dobrze, bo to obciąża mocno i ogranicza.
Oh, kapturek odezwał się jednak. No cóż, chuj mu w dupę zatem, jak im wszystkim. Śmieszek, tylko z szybkim zapłonem ma problem najwidoczniej. Krzyczeli dalej i rozważali na strasznie głupie tematu. Magicy? Czy wybuchnę, jak mnie postrzeli? Tak ten świat działa? Interesujące.
Decyzja zapadła, będę przeszukany i grożą mi, że mnie zastrzelą. Rozumiem panie szefie. Skinąłem szatynowi lekko głową, akceptując to, że mam nic nie kombinować, a może okazując, że rozumiem, iż ma wspaniałego strzelca. Nie rozumiałem jednak, jak można resztek po sobie nie pozostawić. Nawet tłuszcz w beczkach na ryby to resztki, kawałek szmaty, sznurka, ości z nieogryzionymi dokładnie kawałkami mięsa, to wszystko biorę jako swoje. Tak czy inaczej nie podobała mi się taka decyzja. Przeszukiwanie mnie, zwłaszcza, że więźniem jeszcze nie byłem, bo byłem tylko złapany.
Zmarszczyłem brwi czując miecz na szyi i wbiłem spojrzenie w tego Ridi. To brzmi, jak wiewiórka. Kiedy podszedł bliżej, rzuciłem się na niego z łapami, ale nie, żeby go bić, tylko zszarpać mu kaptur ze łba. Starałem się przy tym uważać na szyję, żeby za bardzo nie oprzeć się o ostrze gdy rzucałem się w przód. Drobne nacięcie mnie nie zabije, a gdy tylko osiągnąłem cel, cofnąłem się, żeby nie prowokować już blondyna do faktycznego pocięcia mnie. Uśmiechnąłem się zatem szeroko, z jakaś fascynacją patrząc na zakapturzonego przed chwilą faceta.
-Jesteś zwierzakiem.-rzuciłem do niego, rozbawiony, przekrzywiając nieco głowę w bok.-Zawsze zostawiacie resztki. Za głupi jesteście, żeby po sobie sprzątać.-krzyknąłem po raz kolejny, żeby mieć pewność, że każdy z nich mnie słyszy. Po raz kolejny stawiam tu sobie pytanie: Co dalej?. Raczej teraz się z nimi już nie zaprzyjaźnię.
Offline
Wzrok szczura wcale nie był przyjemny, ale Ridi zdawał się to ignorować. Lekki grymas na jego twarzy mówił co innego i tylko się pogłębił, kiedy brudne łapska sięgnęły do jego kaptura. Mężczyzna cofnął się odruchowo, a blondyn mocniej chwycił swego jeńca, jednak ten moment szamotaniny wystarczył, by kaptur zsunął się na plecy. Ku zapewne rozczarowaniu GeBehha, nie odsłonił on niczego szczególnego, a jedynie nieułożone czarne włosy.
— Co? Przymknij się... — mruknął Ridi, ale zaraz skupił się na swoim zadaniu, czyli sięgnięciu do kieszeni szczura. Przywłaszczył sobie wszystko, co miało jakąkolwiek uniwersalną wartość, a w tym czasie osiłek trochę mocniej przyciskał ostrze do szyi hybrydy, po której faktycznie spłynęła stróżka krwi. — To jakiś obdartus — prychnął Ridi, zerkając na ich przywódcę.
Ten wyglądał na rozbawionego. Podszedł kilka kroków, by spojrzeć GeBehhowi w oczy.
— Chcesz, żebyśmy posprzątali? Dobra... — zaśmiał się pod nosem i popatrzył na resztę. — Jak tam, chłopcy, gotowe?
— Wszystko jest, szefie! — rzucił jeden z nich i zeskoczył z pokładu.
— Zwiążcie szczura i zapakujcie na barkę — zakomenderował przywódca, na co Ridi sprawnie złapał go za ręce, by związać sznurem.
— Jasne, spuścimy ich ze ściekami! — zaśmiał się Barv i klasnął w dłonie.
— Mniej więcej... — odparł przywódca, a jego pomagierzy zabrali się za zaciągnięcie szczura na pokład, by tam przywiązać go do masztu.
Offline
Nie byłem rozczarowany, zobaczyłem dokładnie to co zobaczyć chciałem, zwłaszcza, że kary za to żadnej nie było. Krew na szyi czy mocniejsze złapanie za rękę to nic wielkiego. Zadarłem tylko nieco głowę i spróbowałem się cofnąć ze strzelającym na boki ogonem. Mimo odporności mojej, to była stresująca sytuacja. Do tego bałem się o swoje kamienie. Znaczy, to tylko kamienie, jak mi je zabiorą, to znajdę inne i tak nie powinienem ich nosić za dużo, bo za duża ich ilość będzie ciężka.
Jednak czego nie mogłem zaakceptować, to próby związania mnie. Szarpnąłem się w tył, gdy tylko kapturek spróbował coś zrobić. Wolną ręką chwyciłem za ostrze miecza, bo lepiej mieć pocięte wnętrze łapy niż uciętą głowę, przynajmniej taką mam osobistą opinię. Jednocześnie kopnąłem blondyna krawędzią pięty podeszwy buta w piszczel, bo średnio miałem jak inaczej kopnąć, jak mnie trzymał. Coś mnie w środku jednak hamowało przed uciekaniem. Może chciałem się głupio dogadać. Zależało mi na resztkach. Jednak natura śmieciarza mocna we mnie.
-To co chcesz zrobić zostawi po was jeszcze więcej syfu.-uniosłem brwi, obrzucając szefa rozbawionym spojrzeniem. Ale w sumie nie wiedziałem co chcą zrobić. Może spalą łódź, może zabiją nas i puszczą z nurtem, a może wszyscy razem wsiądziemy na nasz okręt i popłyniemy gdzieś daleko. Podróże małe i duże. Chciałem mu nawet dać komplement, że chyba aż taki głupi nie jest, ale przed chwilą powiedziałem, że są głupi, więc nie będę zmieniał zdania co minutę.
Offline
To było zdecydowanie dobre posunięcie ze strony GeBehha i garść lekkomyślności od Ridiego. Bandyta chwycił wpierw za jego prawą rękę, więc lewą miał doskonałe pole do popisu, by złapać za ostrze miecza. Nie był to miecz najlepszej jakości, więc samo ściskanie gi nie zrobiło mężczyźnie krzywdy, ale kopniak ruszył serię wydarzeń.
But trafił idealnie, a że był to porządny but, blondyn wrzasnął z zaskoczeniem i bólem wypisanym na twarzy. Szarpnął odruchowo miecz, który teraz już rozciął wnętrze dłoni GeBehha. Na ostrzu rozsmarowała się krew, a Ridi sięgnął po miecz, który wycelował w szczura.
— Uspokój się w końcu! — warknął na niego.
Słowa GeBehha rozbawiły przywódcę bandy.
— Tak myślisz? Nieech ci będzie! — Zerknął ze zniesmaczeniem na blondyna, który próbował ustać na jednej nodze i zaciskał zęby, a potem znowu na szczura. — Podpalcie łódź i puśćcie z prądem. Ridi, wypruj mu bebechy, szkoda czasu — rzucił i skierował się do wyładowanych beczek.
— Co...? — Kapturnik opuścił miecz i obejrzał się na niego.
— Nie słyszałeś? — Zerknął na pozostałych. — A wy na co czekacie? Jazda!
— Stójcie! Pojebało cię? — Ridi obrócił się bezradnie w stronę szefa. — Jak zaczniesz mordować, będą nas szukać w całym kraju!
— Wolisz naocznych świadków? — wycedził szatyn, podchodząc bliżej. Pozostali tylko obejrzeli się i już uwalniali łódź z rybakiem na pokładzie. — Niech szukają. Niech się nas boją! ... A ty do nich dołączysz — dodał i zamachnął się mieczem, ale Ridi zdołał to sparował i odsunąć się.
W tym czasie zwalisty blondyn spróbował dźgnąć GeBehha zgodnie z decyzją ich przywódcy, ale ruchome podparcie nie pomagało. Chcąc nie chcąc, stanął na drugiej nodze, a wtedy nowa fala promieniującego bólu posłała go na kolana. Wciąż ściskał swoją broń, ale rękoma podpierał się o ziemię.
Dwóch ludzi ruszyło na nich z kozikami, jeden nadal walczył z liną, która zaplątała się w korzeń przy brzegu, a ostatni, Barv, starał się wycelować w kogoś z kuszy.
Offline
Ha! Moje buty są wspaniałe. Warto je było wtedy zdjąć z tego trupa i adoptować, wiedziałem, że się opłaci. Bo to skóra, prawda? No właśnie, to mi starczy na 10 lat, do końca życia.
Pogadałem sobie i dostałem odpowiedź. Rozmowni ci ludzie, całkiem zabawni, że nie strzelają od tak. Ale zgadłem jeśli chodzi o to co chcieli zrobić. Nie powiem, z rozmachem chcą chopaki nas puszczać. Tak czy inaczej podobała mi się ta zabawa. Zwłaszcza, jak kapturzasty się zdziwił. Awww... Speniała miękka buła? No jak uroczo. Jak to się stało, że ktoś takiego gołowąsa z domu wypuścił w ogóle? A buciki umie sobie sam zawiązać, czy mam mu pomóc? Tak czy inaczej zdanie o nim szybko zmieniłem. On się nie nadaje do tego świata, powinien umrzeć, bo inaczej później swoją słabością kogoś zabije. No niby tak, ale trochę inne plany miałem, oczywiście to dlatego, że miałem masę argumentów "za". Jednym z nich było to, że szef go chciał zabić, co pewnie oznacza zwolnienie, a się okazuje, że ja akurat szukam kogoś do pomocy, bo ten świat jest pojebany i nie ogarnę sam o co w nim chodzi. Płacę tym, że nie będę próbował go zabić. Zarechotałem, widząc początek ich walki.
-Zwierzak!-zaśmiałem się szeroko do chłopaka, w tym samym momencie wyciągając nóż zza paska i biorąc mocny zamach, wbijając ostrze w głowę klęczącego przy mnie blondaska. Trzeba było mi się nie oświadczać na kolanku, bo czasami na to źle reaguję. Dwóch kolejnych zebrało się do ataku. Zaraz, muszę to liczyć, bo się pogubię. Jeden zabity, jeden zajęty kapturkiem, czyli jeszcze czterech zostało. Dobrze. Nie podobają mi się te ich bronie na dystans, nie znam się na nich, ale zasady są chyba takie same, osłaniaj się czyimś ciałem, najlepiej ciałem przeciwnika i nie daj się trafić w głowę, serce, płuca i tętnice. Proste, patrząc na to ile jest innych interesujących miejsc do strzelania.
Wyszarpnąłem nóż z głowy faceta i ruszyłem do ataku na jednego z dwóch. Cały czas starałem się chować za kimś, żeby kto oddzielał mnie od Barva. Nawet jak trochę się odsłonię, to chyba nie zaryzykuje trafienia swojego, prawda? Nie wiadomo, różnych dzikusów spotykałem.
Offline
Zakapturzony jegomość zignorował krzyk szczura, skupiając się na wymianie ciosów. Trzeba było przyznać, że szło mu całkiem dobrze i między tą dwójką trwał impas. Tylko ostrza błyskały i szczękały raz za razem.
Blond bandyta nie miał czasu nawet spojrzeć na GeBehha, toteż nóż z lekkim oporem, ale wsunął się w jego czaszkę. Wyszedł również niełatwo, ale ciężar sztywnego trupa okazał się pomocny.
Barv celował i celował, i nie mógł wycelować, bo szczur był na tyle zmyślny, by dużo się ruszać i trzymać po odpowiedniej dla siebie stronie grupy. Walka na noże nie była wyrównana, bandyci mieli znacznie dłuższe ostrza, co trochę zmuszało GeBehha do defensywy. Zdołał jednak zranić jednego z nich w rękę, przez co ten wycofał się na moment i właśnie popełnił swój błąd życia.
Kiedy nożownik prawie wpakował się na Ridiego, ten bez wahania wbił mu lewak w bebechy od strony pleców. Facet złapał się za lewy bok, z którego obficie popłynęła krew, i zatoczył trochę. Ridi uchylił się przed kolejnym ciosem wściekłego teraz szefa grupy.
— Ty parszywy zdrajco! — krzyknął na niego i zaczął napierać bardziej zapalczywie, co chwilę potem zmusiło go do wycofania się z rozciętym ramieniem.
Drugi z nożowników starał się dosięgnąć szczura dźgnięciem w dowolny fragment ciała, który akurat znalazł się bliżej od innych.
Offline
Jeden leży, drugi leży, jeszcze tylko facet z kuszą i ten tuż przy mnie. Co prawda walka zapowiadała się średnio, jednak nie takie nierówności przezwyciężałem, w końcu jeszcze żyję. No chyba, że nie przezwyciężyłem i żyję tylko dlatego, że ktoś mi pomógł, a to by oznaczało, że nie jestem godną istotą pseudoludzką.
Wracając.
Na sekundę zwątpiłem i rozproszyłem się. Normalnie gdybym ufał Zwierzakowi, że ten sobie poradzi, to bym w ogóle go ignorował, ale nie znam go i skończyło się, jak się skończyło. Osłoniłem się przed ciosem ręką i w sumie wyjebane jajca, bo i tak była jej dłoń ranna, pocięta mieczem gdy mnie dzikus trzymał jako zakładnika czy coś. Tylko znowu wykorzystałem moment i gdy on zbliżył się do mnie żeby mnie zranić, jak obroniłem się ręką, raniąc ją, ale jednocześnie sam się do faceta przysunąłem, pozornie na odwal machnąć sprawną ręką z nożem na wysokości jego szyi, chcąc albo mu ją pociąć, albo chociaż wystraszyć, żeby się spłoszył i odsunął. Znowu się zdenerwowałem, bo miałem dosyć ciągłego zastanawiania się czy mnie z broni chłop nie postrzeli. Zabiłem nożownika czy tylko zmusiłem do odsunięcia się, to nie jest ważne, bo ruszyłem szybko w stronę Barva, który może był nieco zaskoczony moją nagłą zmianą ofiary. Gapi się zboczuch, no ja mówię, że to nie jest normalne, nawet jak chcesz kogoś zabić.
Offline
Kiedy tylko znaleźli się nieco bliżej siebie, nożownik chciał samemu zaatakować, ale przeszkodziło mu w tym posunięcie szczura. Ten bardzo słusznie zakładał, że machanie ostrzem przy szyi uruchomi odruch obronny i każe przeciwnikowi się wycofać. Zrobił to, zbierając jedynie drobne nacięcie na skórze, ale nie chciał grać banalnie. Spróbował okrążyć nieco szczura, zajść go przy okazji z drugiej strony, by potem wyjść z własnym atakiem, ale ten rzucił się biegiem. Ta nagła zamiana miejsc była jeszcze bardziej brzemienna w skutkach, bo Barv chciał mu pomóc, a w efekcie tylko postrzelił w nogę towarzysza, który zjawił się tam, gdzie przed momentem był ich wspólny przeciwnik. Krzyk bandyty na moment zdezorientował strzelca.
Zaczął ładować kuszę, ale nie dociągnął jej do końca, więc zamiast strzelać, spróbował po prostu zamachnąć się całym tym żelastwem na GeBehha.
Ich przywódca odsunął się nieco szybciej od Ridiego, by ogarnąć wzrokiem, co się dzieje, a potem jeszcze trochę zwiększył dystans, by odwrócić się i zacząć biec w las. Ridi przez moment zastanawiał się, czy go gonić, ale zamiast tego podszedł do walczącego z bełtem w nodze nożownika, by znienacka podciąć mu gardło.
Mając na to wszystko całkiem dobry widok, Barv również przeszedł do obrony i spróbował się wycofać.
· Herszt
· Ridi
· Barv
✗ Nożownik 1
✗ Nożownik 2
✗ Blondyn
Ostatnio edytowany przez Mistrz Gry (2022-11-29 21:43:39)
Offline
Plan się udał idealnie, nawet za bardzo. I to widać, że 2+2, to nie zawsze 4, czasami to jest 7+, bo ktoś zjebie. Uśmiechnąłem się na widok i dźwięk rannego mężczyzny. Czy oni tak bardzo chcą mi pokazać swój profesjonalizm? A ja się na początku ich bałem i się chowałem. Ostrożności nigdy za wiele, skończyłem w końcu z pociętą dłonią, na razie.
Z racji unieruchomienia jednego przeciwnika i tego, że drugi przeładowywał broń ruszyłem śmiało, pełnym pędem do tego z kuszą. Unik nie był specjalnie trudny, chociaż łódź pod nogami wcale nie pomagała. Jakieś takie dziwne uczucie mnie złapało w brzuchu i głowie, takie hmm, będę się musiał nad tym zastanowić. Unik i próba podjęcia się walki, ale nagle moja ofiara zwątpiła, chłop chciał mi uciekać, jak ja już byłem całkiem blisko niego, na wyciągnięcie ręki. Zerknięcie w tył pozwoliło mi zrozumieć dlaczego taką decyzję podjął. No tak, nie ma co mówić o lojalności w tej grupie. Co to ma być? Utrudniają mi życie. Pozwoliłem Barvowi na ucieczkę, ale tylko kilka kroków, tylko tyle, żeby odwrócił się do mnie plecami, cobym mógł za nim polecieć i wbić mu nóż głęboko w tył, gdzie, to już kwestia losu, gdzie udało mi się trafić. Nie traciłem jednak czasu na zabijanie go, to zadanie zostawiam komu innemu.
-Dobij!-krzyknąłem do kapturnika, wskazując na łódź, gdzie był kusznik. Sam ruszyłem za liderem grupy, co uciekał, jak szczur od ognia, w sumie jak cokolwiek od ognia, bo wszystko od niego ucieka. On ranny, ja ranny, szanse są chyba równe, tylko ciekawe czy on ma tyle wytrzymałości w uciekaniu co ja, plus to nie ja się muszę martwić o zgubienie ogona i zatarcie śladów. A Ridi, czy jak mu tam, dostanie lanie za głupotę.
Gdzie jest mój króliczek? Bo mam dla niego nóż, utnę mu łapki i jednym płynnym ruchem oskóruję, a potem zjem.
Offline
Jego prosty podstęp był dobrym pomysłem, bo kiedy tylko Barv poczuł, że biegnie swobodnie, przestał się oglądać za siebie. Jego błędem okazało się to, że zdecydowanie zbyt szybko dał się ponieść panice i emocjom, bo nie przeszedł kilku kroków, nim z jego ust nie wydobył się zdławiony krzyk. Mężczyzna upadł na kolana ścięty nagłym brakiem oddechu, bo ten zacharczał się w rozciętych nożem płucach. Ogarnął się szybko i spróbował sięgnąć do tego, co tkwiło mu w ciele. To nie był dobry pomysł. To był fatalny pomysł i Ridi dobrze o tym wiedział, dlatego też pozwolił mu swobodnie szarpać się z nożem, podczas gdy on sprawdził stan właściciela barki. Stary facet zdążył się ocknąć, ale leżał nieruchomo, chyba bojąc się o własne życie. I nic dziwnego, patrząc po tej chaotycznej jatce.
Nie zdążył nic z tym zrobić, bo kroki za plecami powiedziały mu, że jego były kolega zdążył poradzić sobie z nożem i właśnie kombinował z kuszą. Ridi sięgnął po sztylet i cisnął nim prosto w pierś mężczyzny, a ten zamarł na chwilę, po czym przewalił się przez burtę do wody.
— Masz cholerne szczęście — rzucił do starca i kopnął w jego stronę nóż, który wydłubał sobie z pleców bandyta.
Ridi zeskoczył z łodzi i podszedł do ciał leżących tam mężczyzn, by sprawdzić, czy mieli przy sobie coś bardziej przydatnego niż tandetna broń.
Tymczasem GeBehh starał się dogonić ich przywódcę i całkiem dobrze mu to szło. Być może by go dopadł niedługo, gdyby nie konie, do których herszt dotarł pierwszy. Było ich sześć, bandyta wskoczył na jednego, a drugiego pociągnął za wodze, ruszając w małej panice. Ta pociągnęła za sobą jeszcze innego wierzchowca i zaniepokoiła pozostałe, które nie wiedziały, co ze sobą zrobić.
· Herszt
· Ridi
✗ Barv
✗ Nożownik 1
✗ Nożownik 2
✗ Blondyn
Offline
To co się działo na statku na tę chwilę mnie nie dotyczyło. Liczyłem, że facet sobie poradzi, bo czemu by nie miał, ale ludzie giną przez różne wypadki i przypadki, zwykły błąd nawet nie ich tylko czyjś. Byłoby mi go żal? Jest przydatny, ale nie niezbędny.
Biegłem za facetem w oczywistym zamiarze zabicia go, jednak to co napotkaliśmy na naszej drodze nieco mnie przerosło. Duże stwory z szastającymi ostro włosami, wielkimi głowami, warczące w dziwny sposób. Głupio mi się przyznać, ale spanikowałem i nie miałem najmniejszego zamiaru wchodzić między nie, a tym bardziej wsiadać na jakiegoś, jak to zrobił lider grupy i jechać na nim. Widziałem, jak tupały nogami, przestępowały z miejsca na miejsce, jedne biegły, inne się cofały, więc odskoczyłem i schowałem się za grubszym drzewem, żeby się ukryć przed nimi. Widziałem jednocześnie, że moja pogoń się zakończyła porażką, a to stwarza masę nowych problemów. Co jeśli on wróci? Albo wyśle za nami pościg? Za nami? Czy tamten facet w ogóle żyje?
Po cichu, odpełzłem kawałek od zwierząt i dopiero gdy poczułem się pewnie, wstałem i truchtem podążyłem w stronę dźwięku płynącej wody. Przeszedłem obok trupów przy okazji upewniając się, że każdy kto nie żyje faktycznie nie żyje. Dopiero później poszedłem na łódź.
-Uciekł, na jakimś psie.-przekazałem kapturnikowi ważną informację, upewniając się, że i kusznik już nie żyje. Nie żył. Wygraliśmy, to dobrze, niecałkowicie wygraliśmy, ale trudno. Wstałem i podszedłem do nowego towarzysza, co przed chwilą totalnie zdradził swoją grupę i zabił ludzi z niej. Ładna mi lojalność. Jesteśmy teraz przyjaciółmi, co nie? No i właśnie dlatego bez zapowiedzi, zacisnąłem pięść i przywaliłem Ridiemu w twarz raz porządny, zaraz drugi porządny, a jak się udało mi zachwiać mu równowagę, to go przywaliłem do ziemi i trzasnąłem go jeszcze raz, trochę już bardziej na odwal, ale dalej silnie.
-Jesteś kurwa głupi? Miałeś go zabić.-zawarczałem, trzymając go za fraki.-On wróci i ci flaki w śnie wypruje, rozumiesz to?-dorzuciłem i puściłem go, żeby iść i zebrać z trupa kusznika to co uznałem za przydatne, czyli głównie broń i jedzenie, może jakieś opatrunki czy materiał, co się na nie nada, bo nie zapominajmy o tym, że trochę się pokaleczyliśmy.
-Tej, dziadku, wszystko dobrze?-zagadałem do starucha, podchodząc do niego ze szmatą zrobioną z ciętej przeze mnie koszuli trupa. Do owinięcia rany w sam raz.
Ostatnio edytowany przez Tv Oia (2022-11-30 18:59:31)
Offline
Konie niewiele sobie zrobiły z obecności GeBehha, co najwyżej jego nagłe wynurzenie się kawałek dalej z krzaków zaniepokoiło jednego z nich. Szybko jednak zniknął im z oczu.
— Na czym? — rzucił w odpowiedzi Ridi, marszcząc brwi. Choć po chwili domyślił się, a raczej uznał, że jedynym logicznym rozwiązaniem był koń. Tak jak przypuszczał, tchórz i tyle.
Kroki kazały mu się odwrócić z powrotem w stronę szczura, na którego zresztą i tak zerkał od czasu do czasu, bo choć przez chwilę walczyli po jednej stronie, to jeszcze niczego nie oznaczało. I nie pomylił się.
Ridi uchylił się przed pierwszym ciosem, który omal nie pozbawił go prostego nosa, by zaraz wystosować własny. GeBehh nie miał w rękach broni, więc on sam też nie wyjął jej zawczasu i może lepiej się stało, bo ich szarpanina nie przerodziła się w nic groźniejszego, niż sińce dla jednego i drugiego na twarzy czy ramionach. Zdecydowanie jednak nie dał się powalić, a kiedy jego plecy trafiły na pień drzewa, odruchowo sięgnął po lewak, którego jednak nie wyjął jeszcze.
— Niczego nie miałem — syknął w odpowiedzi, a po jego kolejnych słowach, sam odepchnął GeBehha od siebie. — Długo nad tym myślałeś, kretynie? Już raz ode mnie uciekł, w dupie mam, co sobie zaplanuje. — Poprawił kurtkę i oparł rękę o miecz, odprowadzając go wzrokiem. — Wolę mieć na karku idiotę, niż cały zastęp medevarskiej policji. — Podszedł do Barva, by zabrać mu kuszę i bełty, które zostawił GeBehh, a potem zwyczajnie odwrócił się i ruszył w las mniej więcej tam, gdzie powinny być konie.
Dziadek na łodzi już ściskał w rękach nożyk, który niemrawo zebrał z pokładu, ale przerwał niezdarne przecinanie liny, kiedy GeBehh się do niego zbliżył.
— Zostaw mnie... — rzucił jakby ostrzegawczo, choć więcej było w tym niepokoju o intencje ogoniastego.
Offline
Się jeszcze burak stawiał, no dobra, niech mnie bije, ból wzmacnia, nie boję się go i on też nie powinien, ale powinien czuć do niego respekt, bo mimo wszystko, to poważne narzędzie. Może i zaskoczony byłem, że nie poszło tak łatwo, ale w jakimś sensie podobało mi się to, lubię, jak jedzenie próbuje uciec. Jedzenie? Może kiedyś to wyjaśnię.
Do tego szczyl pyskował, ale to co powiedział kazało mi się zastanowić czy nie wyciągnąłem błędnych wniosków, bo jednak kto tu od kogo uciekł i kto w końcu rządził i co on taki zły nagle na mnie i czy mi na tym zależy? I jaka medevarska policja? Gapiłem się na niego, jak o kuszę szedł i niespecjalnie się bałem, że mnie postrzeli. Zrobi to, to zrobi, trudno, nie zrobi, to nie zrobi, tez trudno. Nie moja sprawa. No, ale obraził się i zaczął iść tam gdzie ten co uciekł pobiegł. Czyli jednak... nie wiem, głupie to wszystko.
Podlazłem do dziadka z dobrymi zamiarami, a ten się obrażał. Zrozumiałe.
-Oh, nie dziękuj.-machnąłem na niego ręką, rozejrzałem się po łodzi, a po chwili zeskoczyłem z niej i pobiegłem za kapturnikiem, zostawiając wspomnienie walki i wszystkie jej ślady za sobą. Miałem kilka pytań do chłopa, ale przez to, że nie rozumiałem do końca do powiedział i co miał na myśli trudno było mi złożyć sensowne pytanie. Eh, no dobra, może faktycznie powinienem po prostu powiedzieć, że nie rozumiem.
-O co ci tam chodziło?-wskazałem za nasze plecy.-Bo nie rozumiem co ty w ogóle tam powiedziałeś. Czemu od ciebie uciekł? Biłeś go czy coś? Czekoladę mu zabrałeś?-No czekolada to towar niezwykle rzadki i cenny, jak w życiu będziesz mieć okazję zobaczyć kostkę, co czuj się jak wybraniec, a jak będziesz mieć okazję taką zjeść, to ŁOOO, no normalnie stoisz wyżej od boga. Chciałem go jeszcze pouczyć o kilku sprawach, ale w sumie nie wiem czy będziemy razem czy się rozdzielimy, więc po co mam mu moje sposoby na życie wciskać, jak nie będziemy mieć ze sobą więcej styczności.
Offline
Czyżby dziwny typ go posłuchał? Starzec na łódce przez chwilę patrzył za nim zdezorientowany, a potem uznał, że nie ma sensu tracić czas i zaczął wyswobadzać się z więzów.
Tymczasem Ridi dobiegł już do zgromadzonych zwierząt i właśnie próbował pochwycić jedno z nich, cmokając do niego i mrucząc coś pod nosem, kiedy pojawił się GeBehh i ponownie zaniepokoił konia. Słysząc pytanie, mężczyzna nie zwrócił na niego większej uwagi, bo w końcu udało mu się pochwycić lejce wierzchowca.
— Co ty pierdolisz? — Odwrócił się w końcu do niego, samemu niewiele rozumiejąc z tego bełkotu. — Ty byś nie uciekł od kogoś, kto może zrobić z ciebie szaszłyk? — rzucił i wskoczył na siodło. Bury koń zadreptał jeszcze trochę, ale wyglądał na uspokojonego. Pozostawało mu teraz złapać pozostałe, co z jednym pod sobą powinno być nieco prostsze, toteż ruszył w stronę bliżej stojącego siwka.
Offline
Owszem, posłuchałem go, nie mam zamiaru stresować go bardziej, a skoro nie chce go okradać ani zabijać oraz nie widzę w nim potencjalnej pomocy, to poszedłem swoją ścieżką, z resztą tak się powinno handlarzy traktować. Oni mają własne zadania i biznes, a zawracanie im głowy to narażanie się na złość innych grup czekających na szybkie przybycie karawany z towarami.
Dogoniłem chłopaka i zadałem pytanie, ale odpowiedział mi w jeszcze bardziej poplątany sposób, niewiele rozjaśniają. Czyli to on chciał zrobić szaszłyka z lidera? Czyli on był liderem? Jego pytanie z kolei było dość proste.
-Nie zawsze jest gdzie uciekać.-no i nie zawsze można zabrać ze sobą broń czy prowiant, a samemu tam w świecie to mało kto przeżyje, zwłaszcza w miejscach gdzie jest dużo zwierząt oraz innych grup, a stan powietrza i siła słońca spalą cię żywcem w ciągu godziny. Uciekanie było skomplikowane, poza tym człowiek z czasem się przyzwyczaja do bicia i przestaje ono aż tak przeszkadzać. Może mam mniejsze wymagania, bo jeśli nie umieram z głodu i mam poczucie względnego bezpieczeństwa, to czego mi więcej trzeba?
Skrzywiłem się widząc, jak on wsiada na psa, no widziałem jak tamten to robi, ale po co? To zwierzę nie wyglądało na godne zaufania, ruszało się ciągle i było duże. Cofnąłem się o kilka kroków, gdy pogonił stwora, żeby szedł, zaraz któryś parsknął, jakiś tupnął i ogólnie zrobiło mi się nieprzyjemnie. Oczy miały takie dziwne, ale nie najdziwniejsze jakie widziałem.
-Co to jest?-wskazałem palcem na zwierzaka, do którego szedł-Śmierdzi.-no, nie to, że śmierdzi, bo w dużo gorszych zapachach żyłem, ale na pewno pachniało niecodziennie i nieznajomo na swój sposób. A skoro nie pachnie i nie mogę przypisać do tego odpowiedniej nazwy fetoru, to nazwę to smrodem.
Offline
Mężczyzna uniósł brwi w odpowiedzi na ten wniosek.
— No to masz swoją odpowiedź — stwierdził tylko, nie bardzo przejmując się tym, że szczur chyba niewiele z tego pojmował. Przynajmniej taką miał minę. To zdecydowanie nie był jego problem.
Zauważył natomiast, jak dziwak patrzy na konia. To było ciekawe, coraz bardziej pasowało do teorii, że pochodził z portalu. W dodatku nie miał u siebie koni? Ciekawe, czy miał cokolwiek podobnego, może nie, może jeszcze nie wyszli z jaskiń czy coś. Jego pytanie tylko to potwierdziło.
— Koń. Pod jakim kamieniem się chowałeś? — rzucił i przywiązał jednego wierzchowca do swojego siodła. Może nie był to najlepszy pomysł na świecie, ale bywały gorsze, a on chciał złapać jeszcze jednego. — Powinieneś stąd znikać. Ten wezwie policję — dodał po chwili.
Offline
[ Wygenerowano w 0.131 sekund, wykonano 8 zapytań - Pamięć użyta: 4.65 MB (Maksimum: 5.08 MB) ]