Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
Jak sama nazwa wskazuje - puszcza. Gigantyczna, rozlewająca się po krainie połać zieleni, dom dla większości dzikich smoków, ale również dla niektórych ludzi, którzy upodobali sobie życie poza miastem. Części puszczy znajdujące się bliżej Medevaru są uważane za bezpieczniejsze, im głębiej ktoś znajduje się w lesie, tym większe niebezpieczeństwo związane z fauną lasu. Północne tereny należące do Medevaru charakteryzują się klimatem z grubsza umiarkowanym. Wiele tu jest lasów liściastych i mieszanych, a im bliżej gór na zachodzie, tym bardziej krajobraz przypomina tajgę. Tereny obfitują w zwierzynę łowną i przydatne zioła, choć należy mieć się na baczności miejscach oddalonych od wiosek i głównych szlaków.
Offline
Długo szedł od okolic starego młyna i leżących przy nim chat, ale chyba wreszcie jego trop zaczynał nabierać więcej życia. Odciśnięte w ziemi chude palce i długie szpony nie dawały się pomylić z niczym innym, czasem tylko musiał przystanąć lub pokrążyć w najbliższej okolicy, kiedy ślady znikały na mchu, kamieniach czy w wartkim potoku. Było jednak kwestią czasu, kiedy dystans między nimi skróci się do bezpiecznego minimum.
Mężczyzna przystanął ponownie i rozejrzał się po gęstym lesie, z lekka poprawiając na ramionach krótki, skórzany płaszcz. Poznawał ślady na drzewach, to był rejon jednej z pułapek. Miał tylko nadzieję, że podziałała, w przeciwnym razie jego ofiara mogła być czujniejsza niż zwykle. Jeśli była dostatecznie inteligentna, to sam mógł właśnie włazić w zasadzkę, to byłoby całkiem zabawne.
Ułożył dłonie wygodniej na rękojeści kuszy i ruszył dalej. Skulił mocniej swoje pojedyncze skrzydło, starając się nie zawadzić nim o żadną podstępnie wystającą gałązkę, każdy szmer mógł być istotny. Z obydwu stron. Miękko stawiane kroki znowu zwolniły, a Egon zasłonił usta zwilżoną chustką, kiedy odór rozkładającego się mięsa zaczął być wyczuwalny również dla niego. Ruszył dalej, aż nagły ruch w zaroślach nie nakazał mu przypaść plecami do drzewa i wycelować w tę stronę, a zaraz też dalej, w ślad za szelestem listowia.
Kiedy ten ucichł, Egon odczekał sekundę, po czym sam schował się za pniem drzewa. Jeśli się poruszało, o ile się nie mylił, to albo zniszczyło, albo ominęło jego sidła. W każdym razie nie miał zamiaru strzelać na oślep, a takim sposobem...
Łowca schylił się i odwrócił natychmiast, kiedy kroki o parę sekund poprzedziły zestaw wielkich szponów, które rozharatały korę drzewa. Wystrzelił w sam środek tułowia łysek, szarej pokraki, co na moment odrzuciło ją i zachwiało, jednak nie na tyle długo, by mógł wymienić broń, a już na pewno nie przeładować. Zamachnął się pustą kuszą, której ciężki mechanizm był zabójstwem dla kościstych palców. Sam też nie zamierzał czekać na efekt, drugą ręką wbijając długi sztylet pod żebra potwora. Jak się spodziewał, nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia.
Wyciągnął szybko nóż do rzucania i wbił w środek drugiej łapy, by ta nie poharatała mu karku. Cofnął gwałtownie twarz, kiedy tuż przed jego nosem zjawiły się ostre zęby. Egon szarpnął kuszę z powrotem, przywalając mu zarówno łuczyskiem, co i jego własną połamaną dłonią. Cios pokrył ciemną krwią tę szpetną gębę, ale stwór dalej stał na nogach. Co więcej, rzucił się na niego, choć ten plan nie sięgał najwyraźniej dalej niż kilka sekund. Łowca zrobił unik i podciął potwora, który spadł jak długi, jeszcze dodatkowo wbijając sobie tamten sztylet. Kiedy się przekręcił, Egon już czekał z mieczem, by dosłownie przygwoździć go do ziemi.
Przydeptał butem tę zdrowszą łapę i pochylił się nad przeciwnikiem. Wyciągnął sztylet spomiędzy jego żeber i wbił mu w oko, zaraz znowu wyszarpując.
— Czy ty — cios — możesz — kolejny — wreszcie — i jeszcze jeden — zdechnąć?... — Podniósł się z wolna, patrząc na krwawą piniatę. — Nienawidzę ghulli...
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Odczekał chwilę, chcąc się upewnić, że truchło nie zamierza wstawać i pozostanie martwe. Rzucił przy okazji okiem po lesie wokół. Ten hałas pewnie spłoszył większość zwierząt, jak też i wątpliwej jakości zapach parszywca, ale to nawet dobrze. Minie trochę czasu, zanim zaplątają się tu padlinożercy, którym nawet ta paskuda nie jest straszna.
Przetarł rękę przypadkowym kawałkiem płaszcza, który i tak był brudny, po czym sięgnął do większej torby po kawałek stosunkowo czystego materiału. Zawiązał go na ramieniu, chwilowo nie przejmując się tym, że było upaskudzone wszystkim, co to coś miało na pazurach. Na razie wystarczyło mu zatrzymać krwawienie.
Podszedł do leżącego ghulla, starając się nie wdepnąć w główną kałużę krwi, jaka pod nim rosła. Oparł but o jego klatkę piersiową, złapał mocno rękojeść miecza i wyszarpnął jednym pewnym ruchem. No to teraz ta brudniejsza część roboty. Egon podszedł do łba potwora i uniósł nieco górną część padliny, trzymając za wystający z oczodołu sztylet. Kilka sprawnych ruchów miecza pozwoliło oddzielić paskudną mordę od odrażającej reszty. Odrzucił łeb na bok i z braku laku wytarł ostrze o w miarę niezakrwawiony jeszcze bok potwora. I tak będzie to musiał wyczyścić, ale nie w tej chwili i nie tutaj. Wyjął pozostałe ostrza, a łeb nadział na kij, chcąc trzymać możliwie na dużym dystansie od siebie. Smolista krew nadal kapała na wszystko pod nim.
Czarny ogier uwiązany do młodego drzewka co rusz rozglądał się czujnie i nasłuchiwał. Zatupał kopytami i prychnął cicho na nowy, głośny szelest, lecz widok właściciela dość szybko go uspokoił.
— Tak, tak, to tylko ja, nic wartego uwagi. — Egon zacmokał na konia i minął go, by ulokować kij ze szpetną głową na niskim rozwidleniu drzewa. Przy odrobinie szczęścia większość tej smoły wypłynie na ziemię i nie przesączy się przez worek. — Myślisz, że uwierzą, że go zabiłem? — Podszedł do strumienia, by zająć się raną i wyczyścić rzeczy. — Ostatnim razem ten osiłek z farmy nie wierzył. To było tak głupie, że aż zabawne...
Koń machnął ogonem i sięgnął po kilka źdźbeł czegoś zielonego. Skrzydlaty tymczasem zdjął płaszcz, odwinął szmatę i ostrożnie zsunął drugi rękaw. Ostrożnie i dość szybko zarazem, bo nie miał ochoty się z tym niepotrzebnie bawić.
— Swoją drogą ciekaw jestem, co z tym psem... — Zerknął na konia, wyłapując jego spojrzenie. Uśmiechnął się pod nosem. — Tak, wiem, to była kiepska przynęta. Ale pies też śmierdzi człowiekiem. Poniekąd. Zwłaszcza kanapowy, a nic lepszego mi nie dali... — Lekko wzruszył ramionami. Po przepłukaniu trzech szram polał je alkoholem, milknąc na dłuższą chwilę. Odczekał, aż żrący ból nieco zelżeje i zaczął zawijać bandażem. — Potem to sprawdzimy — dodał w końcu. — Zresztą, mogło ich być więcej, to dobra okazja do zaliczki...
z.t.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Strony: 1
[ Wygenerowano w 0.044 sekund, wykonano 8 zapytań - Pamięć użyta: 1.51 MB (Maksimum: 1.78 MB) ]