Nie jesteś zalogowany na forum.
Oddzielający lagunę od puszczy las to prawdziwa kwintesencja tutejszej egzotyki. Figowce, paprocie i liany zwieszające się z gałęzi, to tylko drobna część tego, co można tu znaleźć. Kolorowe kwiaty otwierają się zarówno na ziemi, jak i ponad głową, w zaroślach grają przeróżne owady, a pod stopami zdaje się pełzać milion różnych stworzeń. Pomimo tego, Dżungla Eravor wcale nie jest ciemna, pomiędzy drzewami całkiem sporo promieni dociera do samego dna, pięknie rozświetlając otoczenie i zachęcając do eksploracji.
Offline
Być może nie powinien się tu zapuszczać, ale na takie rozważania było zdecydowanie za późno. Zresztą nie miał lepszego wyjścia. Ta paskudna burda w karczmie snuła się za nim jak wygłodniały pies. Co gorsza zdziczały na tyle, by nie czekać na kanapki.
Przystanął i podniósł się w siodle, uważnie rozglądając po otoczeniu. Krzaki, drzewa, komary, więcej krzaków. Jego zwierzyny na razie ani widu, ale ślady na ziemi pojawiały się nadal. Czarny był spokojny, ale temu koniowi nie można było ufać, potrafił nie zauważyć trolla, jeśli tylko nie był głodny. Miało to swoje zalety, nie można zaprzeczyć.
— Mógłbyś się na coś przydać i powęszyć — wyszeptał, ruszając dalej. — Nic tylko jesz. To ma być partner? — Koń prychnął, ale uspokoił się szybko, czując rękę na boku szyi. — Żartowałem, stary, przecież mnie znasz...
Pomarańczowe ślepia drakona czujniej przyjrzały się gęstwinie. Zatrzymał konia i zeskoczył miękko na ziemię. Zaczepiwszy wodze o złamaną gałąź, sięgnął po kuszę i ruszył ścieżką. W zaschniętym błocie mieszały się dwa tropy, mniejszy złożony z wdzięcznych raciczek i większy pełen pazurów i nierównej ilości palców. Egon nie miał pojęcia, co to jest, ale ważyło przynajmniej dwa razy tyle co on. Był też przekonany, że właściciel pierwszego tropu już dawno nie żyje.
Przemykał między zaroślami, zwinnie i cicho niczym polujący lis, raz po raz tylko lustrując wzrokiem tę czy inną stronę, aż w końcu zobaczył. Sylwetka była niczym cień, ale zdecydowanie prawdziwa. I większa niż się spodziewał, jakby nieproporcjonalna, jej długie kończyny zlewały się z pniami drzew.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Gdzieś w gęstwinach dżungli, przeskakując z gałęzi na gałąź, przemieszczała się mała małpka, która ostatecznie objęła zwisająca liane na której z wolna zawisła i huśtała się na boki, poszukując wzrokiem czegoś wartego uwagi. Jednak momentalnie pisnęła z krzykiem i zeskoczyła w ucieczce przed dziwną mocą, która rozdarła powietrze, otwierając tym szczelinę wypluwanie energii, z której wypadła persona, wyrzucona jak śmieć, wraz z całym jej dobytkiem, oraz losowymi przedmiotami.
Ów osoba powoli i ciężko uniosła fiołkowe oczy na portal międzywymiarowy, który tak samo jak nagle się pojawił, po chwili po prostu samoistnie się zamknął, przywracając wszystko do normy. Skołowany tym wszystkim elf nie mógł jednak na zbyt długo odciągnąć myśli od rany w jego brzuchu, pozostawionej przez ostrze gwardzisty. Piekielny ból, ale te dziwne zjawisko pozwoliło mu odzyskać siły do działania.
Wysoki osobnik o białych włosach i szpiczastych uszach, w poszarpanych ubraniach, wstał z ziemi, chwytając się pierwszego lepszego krzywego drzewa dla podpory. Nigdzie nie widział swojego wierzchowca, "Wabika", tym bardziej nie oczekiwał zobaczyć smoka Barrosa. Właściwie nie kojarzył, aby w Ga'Lantis mieli takie dzikie i tropikalne zielone tereny, było też zbyt wilgotno.
-To musi być… sprawka Loży…
Wysyczał do siebie, próbując wyjaśnić sobie ten dziwny portal, który porwał go chwilę po tym jak strażnicy prawie go zabili. Zwykle najdziwniejsze rzeczy są sprawką czarowników, lecz jaki mieliby w tym cel? Nawet mimo imunitetu Skrzydlatej Straży posunął się za daleko.
Wciąż jednak krwawił, a obrażenia były dotkliwe, więc musiał się ruszyć. Choć wokół wiele było rzeczy, które przypadkowo zostały wciągnięte wraz z nim, elf zdołał pochwycić tylko swój dwuręczny miecz, który wykorzystał do dodatkowej podpory, idąc przed siebie, poszukując samemu nie wiedząc czego.
Lothar't odbijał się od drzewa do drzewa, co jakiś czas pokasłując krwią, a więcej jej pewnie pozostawił na korze. W końcu się zatrzymał, gdy jego szpiczaste ucho wyłapała obcy ruch. Zwrócił wybladzone lico w stronę osobnika, a jego fiołkowe oczy biegły po skrzydłach, które w tej chwili wydawały mu się złudzeniem. Jego zmysły wyostrzyła jednak kusza, na widok której nerwowo machnął ręką w jego kierunku, a przypływ niewidzialnej siły wytrącił broń z rąk Egona, prosto na ziemię. Elf zaraz uniósł ostrze w jego kierunku, ale zmuszony chwycić się za brzuch zaraz dwuręczniak głucho opadł, a zaraz on sam, zsuwając się po pniu, aż do gleby…
Offline
Ruszył za wielkim stworzeniem, które wciąż tylko majaczyło mu między drzewami. Przez gęstwinę nie miał czystego strzału, więc wolał nie ryzykować ujawnienie swojej pozycji. To coś musi się w końcu zatrzymać, zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, iż zmierza w konkretnym kierunku. W pewnym momencie rzeczywiście też stanęło, ale nie tak, jak spodziewał się tego skrzydlaty. Długonogi stwór zarył pazurami ziemię, machnął jakby głową na wyciągłej szyi, rzężąc dziwacznie i gwałtownie zawrócił. Najemnik zdążył skryć się za grubym pniem, unikając zdeptania. Szybko też podniósł kuszę i wystrzelił gdzieś w tułów, choć nie wyglądało na to, żeby bestia się tym teraz przejęła.
Powinien za nią pobiec, ale w jego głowie zagościło teraz zupełnie inne pytanie. Czego się możesz bać? Obejrzał się na kierunek, z którego uciekło, załadował kolejny bełt i ostrożnie ruszył w las, wiedziony czystą, nieprzemyślaną ciekawością. Cisza przetykana ostrzegawczymi głosami ptaków była równie wymowna, coś tu się stało...
Egon zatrzymał się, usłyszawszy szelest nieostrożnych kroków, szybko też wyłapał nieznajomą sylwetkę. Lothar'towi być może dwoiło się w oczach, bo po chwili skupienia mógł zauważyć, że nieznajomy posiada tylko jedno, lewe skrzydło. I ono było już jak najbardziej prawdziwe.
— A ty kto? — rzucił, choć nie bardzo wierzył, by białowłosy gość był przyczyną zamieszania. Ale mógł coś wiedzieć. Zaraz też pomarańczowe ślepia wylądowały na jego zakrwawionym ubraniu, a źrenice poszerzyły się lekko. — Cholera, siadaj, bo się wykrwawisz... — Podszedł, lekko opuszczając kuszę na znak pokojowych zamiarów, lecz najwyraźniej był to błąd.
Straciwszy kuszę, Egon cofnął się natychmiast w zapobiegawczym uniku, a w jego rękach zjawiło się wyciągnięte zręcznie ostrze miecza. Sparował cios, który w zasadzie nie nadszedł, bo właściciel dwuręczniaka najwyraźniej nie wytrzymał jego ciężaru.
— Można i tak — rzucił Egon, widząc, że w sumie to facet usiadł. — Nie chcę cię zabić, tylko ci pomóc. — Kopnął butem miecz nieco dalej na bok i schował własny. Zabrał też kuszę i odwiesił na miejsce, po czym zagwizdał. — Przy siodle mam opatrunki. Masz ranę wyjściową? — Kucnął przy nim, uważając jednak na ręce nieznajomego, jeśli znowu chciałby zrobić coś głupiego. Chciał ocenić rozmiar jego uszkodzeń, a do tego należało rozpiąć płaszcz i koszulę. Jeśli tylko dał mu działać, przekonał się, że choć uzbrojone w pazury, dłonie drakona były całkiem zręczne.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
W obecnym stanie trudna była ocena czegokolwiek, ledwo uniknął losu własnego kuzyna, choć i tak w sposób mniej barbarzyński, niż spotkał on Vanilora. Rozpoznanie liczby skrzydeł, a raczej skrzydła, czy nawet puste słowa, które głucho tylko odbiły się od jego uszu, w rzeczywistości nie docierając. Po chwili nawet utrzymanie władzy w nogach zdawało się zbyt trudne.
Gdzie on był? Czy to wciąż Ga'Lantis? A może Vakhos? Czy też Tajaruk…? Stąd nie oceniłby, zwłaszcza patrząc na te dziwne stworzenie, które zbliżało się swoją personą, a jego słowa przebijały przez zwalniającą adrenalinę…
-Dareth…- Rzucił, lecz to nie mogło spotkać się z adekwatną odpowiedzią. -Zostaw to, ahern!
Syknął, gdy kopnął jego ostrze. Nie miał nawet sił je przyciągnąć, ani tym bardziej sięgnąć, ale chyba wciąż nie wyłapywał wszystkich aktów dobroci jakimi się wykazywał Egon. Dopiero zdał sobie sprawę, że mówił jakoś inaczej, jakby nie wszystko było mu dobrze znane, podobnie słowa przybysza, choć je rozumiał, nie znał ich. Nigdy nie władał inną mową, niż własną, nawet język ludzi był mu obcy, a teraz…? Wszystko było nie na swoim miejscu.
-Nie… wiem… tak… przebili mnie mieczem…- Odpowiedział, gdy zrozumiał kolejne pytanie, zaś jego ostrze pobrudzone zasychającą juchą mogło potwierdzić potyczke. Możliwe, że nieznajomy cofnął się po swoje rzeczy i opatrunki, jednakże gdy przyszedł moment wzięcia się do pracy, jego oczy zatrzymały się na pazurach drakona, gdy ten chciał zbliżyć się do jego ubrań i rany. Schwytał jeden z jego nadgarstków. -Enaste!
Warknął krótko, ale zaraz puścił go, czując słabość własnego uścisku. A nawet własnych powiek.
Dlaczego to mu się stało…? Napaść na Skrzydlatego Strażnika za cenę życia zwykłej kurwy…? Czy ten Momige też zginął? Nie… jego uratowali, gdy tymczasem on został skazany na śmierć. Tym bardziej splot wydarzeń nie miał sensu. Może to co zrobił było lekkomyślnym błędem, w fali niekontrolowanego gniewu, ale teraz płacił za to cenę, zdychając w jakiejś dżungli otoczony malpiszonami i czymś co pozornie przypominało tylko przedstawiciela ludzkiej rasy. To za dużo naraz.
Offline
Zignorował jego pierwsze krzyki, słabe swoją drogą. Spodziewał się protestów odnośnie miecza, a usłyszenie ich tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ma do czynienia z jakimś rodzajem indywidualisty, bo na rycerzyka jednak nie wyglądał. Chociaż może? Ale o tym będą mieli okazję pogadać później, jeśli dobrze pójdzie.
— Nie ruszaj się — rzucił i zaklął pod nosem, odchodząc nieco na bok.
Czarny koń właśnie wyłonił się z zarośli. Prychał i był niespokojny, ale Egon przytrzymał go w miejscu na tyle, by wyjąć potrzebne rzeczy. Kucnął ponownie przy białowłosym. Sięgnął do jego płaszcza, lecz zatrzymał na moment rękę, kiedy została pochwycona. Enaste?
— Tym razem blisko... nazywam się Egon — odparł, zabierając mu rękę z tego mizernego chwytu. — Miałeś się nie ruszać, tylko pompujesz sobie krew — przypomniał, pozbywając się przeszkadzającego materiału, by móc zabrać się za przemycie i opatrzenie ran.
Nie zajęło to długo. Wypłukał, co mógł, zaszył dziury i zawinął. Drakon miał już niezłe obycie z własnymi kontuzjami, a nawet wojskowe przeszkolenie, ale niczego nie wyczaruje, więc miał tylko nadzieję, że to wystarczy. Tak czy inaczej, przybysza powinien obejrzeć prawdziwy medyk. Inna sprawa, że ten mógł przez jakiś czas być półprzytomny. Najemnik dał mu koc i zajął się uprzątnięciem kawałka ziemi, gdzie zaraz przygotował miejsce na niewielkie ognisko. Kilka kamieni, suchych gałęzi, hubka z jego torby. Trochę szkoda było hubki, ale była najskuteczniejszym sposobem, a białowłosy z pewnością odczuwał teraz chłód, nawet pomimo zbliżającego się lata. Po chwili drobne płomyki wspinały się po najcieńszych gałęziach, badając swoje nowe terytorium.
— Trzeba ci do miasta. Niedaleko leży Siengar, mogę cię tam zabrać — rzucił w końcu, zerkając po nim. — Kim właściwie jesteś? — zapytał, przypominając sobie wszystkie te dziwne słowa, których użył nieznajomy. Zresztą to nie wszystko. — Ludzie, z którymi walczyłeś. Gdzie teraz są? — podjął może nawet ważniejszą kwestię. Niedobrze by było, gdyby napatoczyła się na nich banda z bronią i niezdrowymi zamiarami.
Ostatnio edytowany przez Egon (2022-07-27 15:35:23)
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Minęła chwila, może nawet udało mu się na chwilę zasnąć, bo w głowie rodziły się dziwne wizję, jakby sny, które mogły być równie dobrze wspomnieniami, udręką własnego umysłu. Ujrzał w nich zbiór Skrzydlatej Straży w jednej sali, w pięknym pałacu, przemawiającego Dowódcę Imarisa, czy też kogoś kto towarzyszył...Elyvie… Elyvie… to wystarczyło by zrodzić kolejne obrazy, ostatniej nocy którą z nią spędził. Złożył wtedy obietnice ponownego spotkania i złamał ją umyślnie. Ten dziwny portal nie miał nic do rzeczy. Wiedział, że wpędza siebie do grobu, może zazdrosna myśl że nie może mieć tego co pragnie na wyłączność, gotowa była po raz kolejny zagrać muzykę do jego tańca ze śmiercią. Gotów był skrzywdzić Momige byle tylko ulżyć własnym emocjom. Jego cierpienie za jego ból. Wszyscy mieli rację, gdy czyniono mu awanse. Nie był właściwą osobą do swej roli. Przekreślił wszystko w krótkim momencie. I nie był w tym niepokonany. Czy żałował…?
Z jego snu na jawie wycuciły go słowa drakona, kiedy zdał sobie sprawę, że leży okryty kocem, jego jedynym środkiem ochrony przed chłodem, który zdawał się wydobywać znikąd. Wciąż był blady, a zza potarganych białych kosmyków dostrzegalne było spojrzenie, które wpierw padło na ognisko, a zaraz na nieznajomego.
-Siengar…?- Powtórzył za nim, zbierając dopiero siły w głosie. -Nie znam takiego miasta… czy to dzikie odstępy Vakosh…?- Zapytał go, wciąż próbując ustalić lokalizację do której wyrzuciła go przypuszczalnie Loża Nadnaturalna. Ale nawet jego własny pomysł zdawał się jemu nie pasować. -Lothar't, z Ga'Lantisu. Kim Ty jesteś…? Nie przypominasz niczego co ujrzałem…
Odparł mu, zadając pytanie za pytanie. Właściwie żadna opcja mu nie pasowała, teraz zresztą dostrzegł, że obcy miał jedno skrzydło, a to udziwniala całą jego osobę. W dodatku z aparycji przypominał człowieka. Był to jakiś wybryk ludzkich magów?
Gdy wspomniał o jego przeciwnikach starał się odtworzyć wszystko w głowie. Raz jeszcze, może ostatni raz. Ale był chyba pewny zajścia.
-Zabiłem większość z nich. Lecz było ich zbyt wielu, więc mnie osaczyli. Zapewne uznali mnie za zmarłego, gdy zjawił się ten portal… byłem otoczony tylko trupami.- Spojrzał na niego, próbując z sykiem bólu się trochę podnieść. -Ale jeśli czarownicy z Ga'Lantisu za to odpowiadają, nie wiem czego się spodziewać.
Offline
Egon skinął głową na potwierdzenie nazwy, a zaraz jego brwi lekko się ściągnęły na dźwięk obcej nazwy, ale pokręcił przecząco głową.
— Nie znam takiej krainy. Jesteś na półwyspie Baenuru, na granicy królestwa Medevaru — wyjaśnił. — Siengar to duże portowe miasto. A to jest dżungla Eravor — dodał też, orientując się, że zapewne nic mu nie mówiły nazwy. Ga'Lantis również nic mu nie mówił, ale skinął głową, słysząc miano przybysza. Nie dziwiło go też, że nie wyłapał jego wcześniej rzuconego imienia. — Egon z Feldor. Jestem drakonem, ostatnim, w moich żyłach płynie smocza krew... — Lekko poruszył skrzydłem. — jeśli można tak to ująć. Kiedyś byłem żołnierzem, ale wojna minęła, a mnie przyszło skończyć jako najemnik.
Chyba nigdy do końca nie wybaczył koronie tego porzucenia. Czasem zastanawiał się, co by zrobili, gdyby było ich więcej, ale mógł tylko zgadywać. Z pewnością też nie przejęliby się wiele bardziej dwójką czy trójką ocaleńców. Słuchał uważnie odpowiedzi na kolejne pytanie, które wyjaśniało więcej niż Lothar't mógł przypuszczać. Kiedy tylko spróbował się unieść, poczuł dłoń Egona na klatce piersiowej.
— Nie wstawaj — przypomniał i sięgnął do plecaka po bukłak z wodą, który mu podał. — Masz, straciłeś dużo krwi.
Rozglądając się po ich małym obozie, białowłosy mógł dostrzec, że jego broń znajdowała się jakieś dwa metry z boku, zawieszona bezpiecznie na niskiej gałęzi, by uchronić ją przed wilgocią z ziemi.
Dołożył kilka patyków do ogniska. Słowa Lothar'ta były pocieszające na swój sposób, oznaczały, że są tu stosunkowo sami. Milczał przez chwilę, układając sobie w głowie to, co mógł mu powiedzieć. Wiele tego nie było, ale zawsze coś.
— To raczej nie twoi czarownicy są temu winni — zaczął, zerkając na niego. — Mniej więcej od pół roku ludzie mówią o powrocie Kirtanu... smoczego stada, które lata temu prowadziło otwartą wojnę z Medevarem. Jednym z najnowszych pomysłów medevarskich magów było sprowadzenie do ochrony sojuszników z odległych miejsc poprzez zaprojektowane do tego portale. Eksperyment wymknął się spod kontroli i teraz raz na jakiś czas losowa brama sprowadza tu przypadkowe istoty, zazwyczaj podobne do nas czy smoków. Najpewniej jesteś jednym z nich. — Wstał i podszedł do juków, by wydobyć stamtąd jakieś podróżne racje. — Uprzedzając twoje pytanie, nie wiem, czy możesz wrócić do domu. Jeszcze nie słyszałem, żeby komuś się udało... — Wrócił do ogniska i wręczył mu suszone mięso, samemu również zabierając się do jedzenia.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Choć słuchał go w absolutnej ciszy, jego fiołkowe oczy wydawały się co chwilę rozszerzać, a momentami tęczówki zadrżeć, kiedy przyswajał te nowe informacje. Półwysep Baenuru? Pierwsze słyszał o takiej krainie, a więc musiała leżeć ona jeszcze dalej, niż Tajaruk, a to… rodziło większy problem.
-Nie znam tych ziem…- Uniósł wzrok na niego. -Kto włada królestwem Medevaru…? Kim są jego mieszkańcy?
Zapytał, bo jednak uznał ten fakt za dość istotny. Nie wysuwał spostrzeżenia, że może więcej takich istot jak jego rozmówca, bo równie dobrze mogli być to ludzie, a samych elfów… chyba się nie spodziewał. Osobnik nie był jednak przesadnie zaskoczony specyficznym wyglądem Lothar’ta, więc może znał już jakiś przedstawicieli Aràe.
Srebrnowłosy jednak słuchał dalej jak ów skrzydlacz się przedstawił, ostatecznie rozwiewając nie rzucone na głos spostrzeżenia. Ostatni z gatunku? To musiało być dziwne uczucie. A bardziej rozumiał te, które towarzyszy porzuconemu jak psa żołnierzowi, gdy wojna się kończy, a żyć nadal trzeba, choć w umyśle już nigdy nic nie będzie na swoim miejscu.
-Dobrze wiedzieć, Egonie z Feldor.
Odparł tylko, opuszczając z lekka podbródek. Wciąż jednak było wiele pytań.
Zaraz jednak jego próba poruszenia się spotkała z reprymendą, a to nie działało na korzyść zamiarów elfa. Nie mógł tu tak pozostawać, zwłaszcza nie wiedząc gdzie jest dom. Mimo to przyjął bukłak, którym zachlupotał potrząsając. Już chciał się napić, gdy mężczyzna przeszedł do wyjaśnień, jeszcze gorszych, niż te które mógł przewidzieć.
Informacje o wojnie, która odbyła się między smokami i mieszkańcami Medevaru była tylko wstępem do czegoś gorszego. Jak wcześniej ukrył zaskoczenie na wzmiankę o obcej mu krainie, tak wyraźnie na twarzy elfa zaczął malować się szok zmieszany z niedowierzaniem. A więc to nie sprawka Loży Nadnaturalnej, lecz tutejszych magów… ale wspomniał o tunelach wymiarowych? Nie teleportach…? Inne światy…? To miało oznaczać…
-...a więc nie pochodzę z tego światu… z mojego zostałem wydarty. I może nie ja jeden…- Wyszeptał, zaraz wzrokiem odnajdując suszone mięso, wyciągnięte w jego stronę. Mimowolnie je przejął, jak wcześniej bukłak, ale czuł jakby coś go w środku skręcało.
-Jak to nie ma sposobu…? KURWA!- Krzyknął, aż zdawać się mogło, że gałązki drgnęły, choć mogła to być zasługa delikatnego wietrzyku. Zaraz odłożył bukłak i pochwycił się za brzuch, bo kosztowało go to zbyt wiele. -Czy słyszałeś kiedyś o Aràe? Czy w waszym świecie też żyją elfy?- Spytał z dziwnym utykiem bólu, jakby było to na tyle istotne, by pojąć jak bardzo mógł być teraz osamotniony. Ale zakładał też opcję, że zwyczajnie nie. Jeśli nie było Ga’Lantisu, nie mogło być też Tinavandúlu. -Fénedhis… nieważne…- Przewrócił się lekko na bok, podpierając ziemi. -Muszę odnaleźć waszych magów… musi istnieć sposób. Skoro już raz potrafili rozerwać powietrze…- Zacisnął zęby. -Zabierz mnie do Seingaru.
Offline
Zaskoczenie i niepokój rosły na twarzy szpiczastouchego. Nie było się co dziwić, w końcu miał się przekonać, że jest daleko od domu czy jakiejkolwiek znanej rzeczywistości. Z drugiej strony to bywało zastanawiające, jak wiele światów potrafi być podobnych do ich własnego. Oczywiście pod warunkiem, że przybysze faktycznie są z innych wymiarów, a nie zza morza. W końcu magowie nie są nieomylni, co do tego nikt już nie ma wątpliwości. To jednak nie zmieniało faktu, że Egon nie miał pojęcia, o czym ten do niego mówi.
— Ludźmi. To całkiem cywilizowane miejsce. Obecnie zaś rządzi król Marco Durovast Wielki razem ze swoim dworem doradców. — Czy mógł dodać tu coś więcej? Chyba nie za bardzo, przynajmniej nic istotnego nie przychodziło mu teraz do głowy.
Zerknął na białowłosego, ale ten nie przedstawił swojej własnej pozycji. Miał jednak pewność, że potrafi walczyć i znajdywać sobie wrogów, a to już coś. Liczył jednak, że nie dorzuci go do tego grona, chyba jeszcze nigdy nie poznał osoby z innego świata, to mogło być całkiem ciekawe doświadczenie.
Zaczął opowiadać mu o zabawie magów i kolejna porcja zaskoczenia przepływała po twarzy Lothar'ta. Chyba tego mniej więcej oczekiwał.
— W rzeczy samej — przytaknął, by za chwilę zerknąć na niego kontrolnie, kiedy krzyknął. Co prawda nie był to krzyk bólu, ale nagłe napięcia mięśni były niewskazane. Egon zmarszczył brwi i zastanowił się nad pytaniem, jednak odpowiedź się od tego nie zmieniła. — A więc jesteś elfem... Nie, nigdy o was nie słyszałem. Wygląda więc na to, że coś nas łączy. — Uśmiechnął się pod nosem. Ironia losu, ale co innego im pozostało, jak się z niej uśmiechać? Ale zaraz, co on znowu robi... — Uważaj, nigdzie cię nie zabiorę, jeśli nie dożyjesz rana. Niedługo się ściemni. Pij wodę. — Przesunął wzrokiem po lesie. — Polowałem tu na dziwną bestię, wielką i długonogą, więc gdyby przypadkiem zwabił ją ogień... — Spojrzał na Lothar'ta. — Leż i zostaw to mnie. — Dorzucił drewna do ogniska.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
A więc ludzie… kolejne ludzkie królestwo. Ci wydawali się być niezwykle uniwersalną rasą, która przystosowała się do bytu w wielu światach. Może gdyby był uczonym chciałoby mu się to analizować, ale chwilowo wszystko widzi na niekorzyść. Zaś ten król… nie wiedział, czy powinien cokolwiek kierować do władcy ludzi, o ile ci są tacy sami. O ile ich pojęcie ludzi jest takie samo. Ale patrząc na twarz Egona, zarost, uszy, jak i sam wygląd, może.
Jemu zaś przyszło już nawet przeklinać w ludzkiej mówię. Co to był za szpetny język. Ale i to teraz nie miało znaczenia. Egon wyraźnie miał swoje priorytety, zaś Lothar't swoje.
-Nie potrzebuję pierdolonej matki. Przeżyłem wystarczająco wiele, abym miał zdechnąć od zwykłego miecza.- Powarkiwał jak szturchany kijem pies, co było jego typową reakcją na to, jak ktoś próbował być dla niego opiekuńczy. -Jutro masz mnie tam zabrać.
Postawił warunek… jakby miał właściwie o co. Chwilowo nawet nie dysponował kartą przetargową, ale przynajmniej Egon mógł poznać wspaniałą naturę dumnych Aràe.
Fiołkowe oczy zawędrowały po dżungli, gdy wspomniał o bestii. Te nie były mu obce, choć nie był pewien, czy drakonidy, a to co mogło żyć w tym świecie, to ten sam poziom zagrożenia. Mimo to drakon wydawał się być doświadczonym myśliwym.
-Zarzuć padliną lub zwab na własnego konia… drapieżca zawsze przyjdzie.
Zasugerował z chłodnym pomrukiem i położył się na plecach. Chyba i tak teraz nie mógł zrobić nic więcej.
Jednak po nocy przychodzi dzień, a to wszystko nie okazało się szalonym snem. Lothar't obudzony w tej samej nowej rzeczywistości musiał znowu wstać na nogi. Opatrunki trzymały się porządnie, jak na pazury to drakon umiał nimi operować. Na ciało narzucił swój poszarpane i poplamiony krwią płaszcz, a kiedy Egon gotów był zwijać swój ekwipunek, elf pochwyci swój miecz, o który się podparł. Niestety reszta jego dobytku, w tym kusza, przepadły, a więc mógł liczyć tylko na niego, oraz własne moce. W tym drugim aspekcie nieco bardziej, bo dzień to za mało, aby odzyskać sprawność, kiedy twoje bebechy nadal się scalają. Żałował, że nigdy nie pojął wiedzy z arkan uzdrowicielskich.
-Ruszajmy do waszego miasta portowego.
Rzucił niski, patrząc na niego spod łba i potarganych kosmyków, co i tak było trudne, patrząc na ich różnice wzrostu. Ludzie zawsze byli niżsi, więc mniemał, że mógł czuć się wielkoludem wśród maluczkich.
Offline
Zaśmiał się bezgłośnie na te słowa protestu. Lothar't wydawał się taki zamknięty w sobie, ale nie zdawał sobie chyba sprawy, jak wiele przez to mówi o swoim charakterze. Zresztą dobrze, z mrukami potrafi być naprawdę zabawnie.
— Jak tam sobie chcesz — odparł tylko. Ostatecznie co miałby zrobić, przecież nie przywiąże go do kłody... To byłoby całkiem skuteczne rozwiązanie, ale nie zamierzał ponownie oswajać tego rosomaka.
Przeszło do nieco spokojniejszego tematu polowania. Egon zerknął na elfa nieco sceptycznie nastawiony do rzuconych propozycji.
— Chwilowo najlepszym wabikiem jesteś ty — odparł z nutą rozbawienia, zaraz jednak poważniejąc nieco. — Myślę, że wystraszył go twój portal. Pewnie wszędzie śmierdzi teraz magią, niektóre to czują.
Pozostało mu czekać i mieć nadzieję, że to skryte stworzenie jest jeszcze głodne tej nocy. Jeśli nie, to coś pewnie wymyśli. Na moment przez głowę przebiegło mu wahanie odnośnie wspólnego obozowania, ale na takie rzeczy i tak już było za późno. Zresztą i tak nigdy nie miał twardego snu.
Poranek przyszedł wilgotny, a koń wymacał mu twarz, widząc, że obcy osobnik się budzi.
— Nie śpię, głupia szkapo — wymruczał ciepło i odsunął czarny pysk, by zaraz się podnieść.
Zbieranie obozu zajęło regulaminową chwilę, włącznie z zasypaniem ogniska ziemią. Egon sprawdził juki, rzucił okiem na Lothar'ta i sprawdził zabezpieczenie kuszy. Wszystko wyglądało jak należy, a więc nie było przeciwskazań, by ruszyć w drogę. Czarny z pewnością ucieszył się z faktu, że nie musi nikogo nieść, przynajmniej na razie. Całkiem możliwe, że w pewnym momencie elf potrzebował będzie podwózki, ale chwilowo z pewnością był na to zbyt dumny. Poza tym, ruch konia niekoniecznie dobrze by działał na rany.
Drakon skinął jedynie głową, chwytając za lejce, by pójść przodem przez leśną ścieżkę.
— Jaki jest Ga'Lantis? — rzucił w pewnej chwili, chcąc poniekąd zabić ciszę, ale też uspokoić ciekawość.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Zastanawiało go jak wielki to jest półwysep, ile miast może znajdować się na nim, a tym bardziej, co jest poza Baenuru, w końcu to część większego lądu. Ale te pytania były mało istotne, zwłaszcza teraz, gdy wyprawa do portu nieopodal zdawała się nielada przeżyciem, zwłaszcza dla kogoś kto jedną nogą był w grobie, ale stwierdził, że to nie jego dzień na śmierć. Oczywiście planował priorytetowo znaleźć drogę powrotną, ale nie był głupcem, musiał brać pod uwagę fakt, że to nie takie łatwe. Co jeśli tu utknął na dłużej? A tym bardziej, jak poradzić sobie zupełnie od nowa.
W milczeniu zaczął podążać przed siebie, w pobliżu Egona i jego wierzchowca, cały czas przerzucając swój ciężar na dwuręczniak. Każdy ruch był dokuczliwy, ale on sam zdawał się nie wydawać dźwięków, ani nie marudzić, choć może dlatego cały czas wyglądał z twarzy na markotnego. W końcu jednak odezwał się drakon, chyba w celu zabicia nudy. Zadał dobre pytanie, lepsze niż rozmowa o pogodzie.
-Cichy… chyba cichy.- Zaczął, zaraz przenosząc na niego fiołkowe oczy. -Prawie. Ga’Lantis mieści się na jednej wielkiej wyspie, dzieląc ją z sąsiadującym królestwem ludzi, Vakhos. Z gór Vakhos pochodzą smoki, które ludzie próbowali wytępić… jednak w Ga’Lantisie odnalazły swój nowy dom. A z czasem przybyła moja rasa. Uszanowaliśmy je, one nas, starając się żyć na równi.- Spojrzał przed siebie. -Jestem Aràe jak wspomniałem, znaczy to… Splamiony Elf. Dawniej wszyscy pochodziliśmy z Tinavandúl, innej wyspy-kontynentu położonej daleko za wodami i otoczoną magiczną barierą. Jednak doszło do rozłamu między elfami, ci którzy pozostali tam to Tinuvánie, Nieskażeni. Zaś ci co odeszli, przebyli barierę na okrętach i odnaleźli Ga’Lantis, gdzie tam napotkali ludzi. Doszło do… wymieszania. Podobno nasza krew utraciła swoją pierwotną wagę, a nasze zdolności osłaby w porównaniu z Tinuván. Tak narodzili się Aràe. Wciąż jesteśmy długowieczni, oraz obdarzeni.- Wypuścił cicho powietrze. -Opowiadam to, by w tej historii nawiązać do faktu jakie jest Ga’Lantis. Takie jak jego społeczeństwo. Właśnie przez wspomniane wcześniej czynniki, Aràe chcąc mimo wszystko pozostać czystymi, za wszelką cenę zaczęły dbać o czystość krwi, gardzić mieszańcami, oraz przede wszystkim ludźmi. Wyobraź sobie zamkniętą społeczność żyjącą we własnym samorozwoju i uwielbieniu. To doprowadziło do kolejnej wojny z Vakhos… oraz prawie wyginięcia wszystkich smoków. Ostało się ich około dwunastu… dlatego Ga’Lantis poświęcił wszystko by wynieść je ponad wszelkie miary… dumne… solidarne i wyniosłe królestwo.
Opowiedział, choć zdawał się, jakby znalazł kilka własnych komentarzy, ale obyło się bez tego. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał opowiadać o domu. I to jakiemuś stworzeniu z pazurami.
Offline
Szedł i słuchał w milczeniu. Nie spodziewał się, że to proste pytanie otrzyma tak rozbudowaną odpowiedź, aż przez moment zrobiło mu się głupio z tego, co sam wczoraj powiedział na temat Medevaru. Wypadało strasznie biednie, choć z drugiej strony Lothar't i tak nie wydawał się gotowy na długie historie. Prędzej dziś.
Zabawne było natomiast, jak często ludzie i smoki prowadzą ze sobą spory. To już chyba jakaś właściwość tych ras. Elfy natomiast... cóż, nie miał porównania, ale wydawały się dość konserwatywne.
— Obdarzeni... magicznymi zdolnościami? Jak smoki? — zapytał i zerknął na niego. Nie wiedział, czego dokładnie się spodziewać po tym określeniu, ale już sam fakt, że mieszała się w to magia, był niepokojący. No i miał rację co do ich konserwatyzmu. — Zamknięte we własnym zaścianku... Nie zrozum mnie źle, ale sam powiedziałeś, że wasze przestarzałe poglądy tylko sprowadzały nieszczęścia. — Ponownie zerknął na towarzysza. — Sam chyba mógłbym postawić się w roli waszych mieszańców. Ale może lepiej opowiem coś więcej o tym miejscu. — Powiódł wzrokiem po drzewach. Obecność ptaków była uspokajająca. — Ludzie przybyli do Baenuru mniej niż sto lat temu, kiedy Serril III Czarny opuścił rodzime ziemie za górami na zachodzie i wraz ze swoim ludem postanowił osiedlić się tutaj, podbijając miejscową ludność, wówczas mało zorganizowaną. Nad zakolem Mirovy założył miasto Medevar, ale jego stosunki z mieszkającymi tu też smokami... Cóż, podobno nie było mowy o żadnej ugodzie, pragnął się ich pozbyć. Z drugiej strony uchronił ludzi przed agresją skrzydlatych. Zginął w sędziwym wieku, w szponach jednego z nich, a władzę po nim przejął obecny król Marco, wówczas zaledwie młody generał. — Umilkł na moment. — Zrobił wrażenie na sceptykach nie tylko dobrą strategią, ale i pomysłami, które choć szalone, okazały się działać. — Zerknął na Lothar'ta. — Król zaoferował bezpieczeństwo i prawa obywatelskie dla smoków, które zdecydują się do niego przyłączyć. To spowodowało powolny rozpad Kirtanu, największego i dość zorganizowanego stada skrzydlatych. Ich przywódca zginął, a niedługo potem też skończyła się wojna. Teraz większość dzikich smoków po prostu żyje sobie w południowych rejonach Baenuru... — Zrobił pauzę na zebranie myśli. — To brzmi jak rasowa utopia, ale jak pewnie wiesz, żadna utopia nie istnieje. Nie brakuje ludzi chowających urazy za to czy tamto, zresztą nie dziwię im się, większość pamięta wszystko, co się wtedy działo. Większość też kieruje się swoimi poglądami, a oficjalnych tylko przestrzega, wiesz jak to wieśniacy.
Zaczęli schodzić w dół, niezbyt stromo, ale zauważalnie. Gdy byli na polanie, gdzieś po lewej między drzewami majaczyły jakby belki od rusztowania wieży, ale dość daleko stąd i niekoniecznie po drodze. Egon zaś skierował się w stronę widocznej za skrajem lasu rzeki.
— Będziemy musieli przejść przez bród, chyba że chcesz dołożyć drogi i iść przez Feldor... — poinformował, choć nie brzmiało to w jego ustach jak kusząca propozycja.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Mężczyźni szli tak i rozmawiali, i rozmawiali... I wyjściowo nie było w tym nic złego, gdyby nie to, że skrzydlaty właściwie cały czas znajdował się w rejonie, gdzie wcześniej widział to... Coś.
W którymś momencie gdy Egon i Lothart przedzierali się przez dżunglę, usłyszeli za sobą coś jakby dziwny gulgot - trochę jakby ktoś pomieszał przerośniętego indyka z aligatorem. Nie trwało to długo, nim spomiędzy drzew znajdujących się kilka metrów za nimi wyłoniła się dziwna, płaska głowa, osadzona na silnie zbudowanej choć chudej szyi. Brązowa skóra stworzenia teraz pokryta była delikatną warstewką świeżo skroplonej wody, która nadawała stworowi śliskiego wyglądu, trochę niczym przerośnięta ropucha. Na pierwszy rzut oka istota była ślepa - na spłaszczonym, trójkątnym pysku przypominającym trochę kloc wykonany z jakiegoś dziwnego drewna nie widać było ślepi, nie było też widać pyska... A przynajmniej do czasu.
Bestia ruszyła przed siebie, stawiając jedną ze swych długich, patykowatych nóg w wolnej przestrzeni między drzewami - tej przestrzeni, którą kroczyli mężczyźni. Stworzenie zatrzymało się na chwilę i przechyliło łeb, tylko po to żeby zaraz znów wydać z siebie gulgoczący dźwięk - to w tym momencie dwójka podróżników dostrzegła wreszcie oczy bestii, które nagle otworzyły się gwałtownie. Wyglądały one dziwnie, jakby wręcz owadzio, były ich dwie pary i znajdowały się bliżej dołu pyska stwora - sam proces otwierania powiek zdawał się nienaturalny, jakby sprzed gałek ocznych stwora odsunęły się na bok skórzaste klapy. W tym samym momencie Egon mógł zobaczyć powoli pojawiającą się na pysku stworzenia teraz już wyraźną linię pyska, która, jak się okazała, ukryta była pod fałdem skóry znajdującym się na szczęce stwora.
Stworzenie warknęło w stronę mężczyzn.
Egon mógł zapewne kojarzyć stworzenie, w końcu parał się ubijaniem różnych bestii, więc fauna była mu zapewne do jakiegoś stopnia znana... Ten osobnik wydawał się po prostu być trochę... Przerośnięty.
Offline
Jak smoki? Co to miało znaczyć? I dlaczego to tak go dziwiło?
-Sam wspomniałeś o waszych magach. Magia nie jest niczym nadnaturalnym.
Przynajmniej w jego własnym odczuciu, choć może zwyczajnie nie pojął tej dezorientacji ze strony skrzydlatego.
Nie wspomniał już nic, bowiem tym razem to Egon zdecydował się rozwinąć własny opis miejsca do którego elf trafił. Jednak gdy wspomniał o poprzednim królu, wzrok Lothar'ta zrobił się sceptyczny.
-Mimo starości podjął się boju? Głupiec.- Wymruczał, bo wiedział jak wyglądali starzy ludzie, przeżyli ledwie chwilę na tym padole, a ich organizmy już rozsypywały się po pewnym czasie. Żywot niewiele dłuższy od psa. -To młode państwo, w dodatku władane przez generała, a żołnierz nie zna innej polityki, niż wojna. Cokolwiek zaoferuje, będzie krew. Albo zostaniecie zmieceni i historia zapomni ten krótki epizod istnienia Medevaru, albo wybijecie smoki.- Skomentował mrukowato, ale uświadomił sobie, że jeśli faktycznie te raczkujące państwo sprowadzi na siebie biedę, będzie musiał ruszać za zachodnie góry. -Jeden wielki burdel. Muszę się stąd wydostać.
Dodał, nim przedostali się na otwartą polane, zaś wzrok Lothar'ta przeniósł się na majaczącą rzekę. A więc musieli ją przekroczyć, aby dostać się do tego miasta portowego. Zerknął na Egona.
-Znam inny sposób… czekaj…
Wymruczał, aby zwrócić uwagę na wyłaniającego się spośród drzew potwora, o karykaturalnych kształtach czystej groteski. Elf niejednokrotnie polował na różne bestie, ale drakonidy nijak przypominały to coś przed nimi. A więc ten świat był bardziej pokręcony, niż zakładał.
Spróbował unieść dwuręczny miecz, jednak świeża rana wylotowa w jego brzuchu dała o sobie znak. Zbyt duży ból mięśni nad wysiłek.
-Kurwa…
Sapnął, po czym wystrzelił ognisty pocisk ze swoich palców prosto w pysk stwora, aby odwrócić jego uwagę. Zaraz nie czekając nawet na Egona ruszył szybkim truchtem w kierunku rzeki. Znał sposób na przejście, a jeśli skrzydlaty nie postanowi ruszyć za nim, zwyczajnie pozostawi go w tyle. Nie zwykł samemu tracić życie dla obcych i to za darmo.
Offline
Wzruszył ramionami na słowa o magach. To prawda, że tu byli, ale raczej na nieco innych zasadach, wrodzony talent to nie to samo, a moc już w ogóle się w to nie klasyfikowała, przynajmniej jego zdaniem.
Zerknął na Lothar'ta, kiedy ten skomentował stan polityczny Medevaru. Przez moment jeszcze pozostawiał to bez komentarza, bo ciężko było zaprzeczyć.
— Racja, ciężko liczyć na zmianę, póki ktoś nie postanowi zmienić dynastii... — odparł, wracając wzrokiem przed siebie. — Ty przynajmniej masz dokąd wracać — rzucił z lekkim rozbawieniem.
Tak też znaleźli się przed perspektywą oddalonej o kawałek rzeki. Przeniósł wzrok na elfa, ale zaraz potem za ich plecy, gdzie szelest lasu zwiastował coś dużego. Zdążył chwycić za kuszę, nim przerośnięte stworzenie wyłoniło się spomiędzy drzew. Poruszało się spokojnie, co dało im kilka cennych sekund na przyjrzenie się jego budowie.
— Mówiłem, że dobra z ciebie przynęta — rzucił półgłosem, a kiedy ten wypuścił ognisty pocisk, Egon jak na zawołanie strzelił bełtem prosto w głowę stworzenia.
Nie przejmował się planem ucieczki Lothar'ta, za którym pobiegł też Czarny. Ruszył z początku za nim, a przewiesiwszy kuszę przez plecy, chwycił za dwa lekko zakrzywione noże do rzucania. Jeśli tylko potwór pobiegł za nimi, Egon zaraz zboczył nieco z kursu i zwolnił gwałtownie, by znaleźć się pomiędzy jego tylnymi łapami i móc na nie wskoczyć. Noże miały tu posłużyć za haki do wbicia się w śliską skórę i ciało.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Zwierzęciu co prawda udało się uniknąć pocisku wystrzelonego przez Lotharta - stwór wykonał w miarę zgrabny unik, pochylając łeb - jednakże stwór nie miał przez to czasu, ani miejsca [rośliny mimo wszystko trochę blokowały widok...], aby uniknąć strzały Egona. Pocisk wbił się w łeb stwora, bestia zaskrzeczała z bólem - zwierzę miało naprawdę szczęście, bo grot wbił się w grubą część czaszki, przez co nie dosięgnął mózgu. Zwierzę definitywnie nie spodziewało się takiego przebiegu spraw, bo zrobiło krok w tył, i chyba zgłupiało trochę zaskoczone atakiem - w końcu jak taka mała istotka mogła czymś strzelać? To nie był smok, więc istotka nie powinna posiadać jakichkolwiek pocisków... Stworzenie wyraźnie zawahało się, bo przystanęło w miejscu, nie spiesząc się jeśli chodzi o pościg. Bestia targnęła łbem na boki, i dopiero potem ruszyła za mężczyznami, jednakże stworzenie najwyraźniej nie było głupie - zamiast ruszyć w linii prostej, ułatwiając im strzały, bestia rzuciła się w zarośla, podążając równolegle do drogi, którą szli mężczyźni, a jednocześnie częściowo kryjąc się za roślinami. Ta strategia miała niestety swoje wady - zwierzę było definitywnie wolniejsze od nich, przez co mężczyźni mieli przewagę dystansu.
Gdy Egon skoczył na stwora, wbijając noże w skórę istoty, bestia zaskrzeczała z bólem, i zaraz przebiegła przez zarośla, usiłując w ten sposób zrzucić z siebie mężczyznę - gałęzie i liście uderzające zarówno istotę, jak i drakona miały zmusić Egona do puszczenia noży i upadku.
Offline
Trafiony strzał i rozpoczęty pościg dobrze wróżył ich polowaniu. Przynajmniej Egin miał nadzieję, że tak będzie. I przy okazji, że jego nowy znajomy nie przewróci się nagle po drodze. Nie miał czasu nawet na niego spojrzeć, może dlatego wolał pracować sam... wolał?... W pewnym sensie tak. Nawet w kilku.
Pewnie nie byłoby dziwne, gdyby zginął teraz pod łapami tego stwora, ale to nie był jego moment. Kiedy tylko sztylety wbiły się w ciało, poczuł mocne szarpnięcie, które targnęło nim do przodu, zakotwiczyło ostrza w kończynie. Egon zacisnął dłonie na rękojeściach, dał sobie moment na przyzwyczajenie do szarpania. Drobne listowie na dnie lasu siekało po skórze, ale nie zważał na to. Szybkim i precyzyjnym ruchem wyciągnął sztylet, sięgnął i wbił go wyżej. Przycisnął głowę do stwora, kiedy ten przebiegł niebezpiecznie blisko drzewa. Odczekał moment na krok i korzystając z tego ruchu, powtórzył operację, potem jeszcze kilka razy, zostawiając pod sobą krwawe ślady. Był już wysoko, ale jego upatrzonym celem był grzbiet, a konkretniej kark, to powinien być słaby punkt...
Choć chciał się uchylić, to nic by to nie dało. Potężne uderzenie gałęzi boleśnie wypchnęło powietrze z płuc drakona, a on sam ledwo utrzymał się na niej, pospiesznie oplatając rękoma. Syknął i skrzywił się z bólu, ale przekręcił na górę gałęzi, pospiesznie szukając wzrokiem wielkiego stworzenia. Jego sztylety dalej tkwiły gdzieś w połowie uda, toteż sięgnął z powrotem po kuszę.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Stwór, czując ostrza Egona wbijające się w jego skórę, ryknął głośno z bólem. To definitywnie nie było przez niego przewidziane, co, taka mrówka i robi mu krzywdę?
Bestia zarzuciła mocno łbem, trochę niczym spłoszony koń, definitywnie usiłując zrzucić z siebie niepotrzebny balast. W którymś momencie się udało - mrówka już nie zwisała z nogi stwora, jednakże ból pozostał... Istota, z jednej strony zirytowana, z drugiej jednak zniechęcona faktem, że została zraniona, zatrzymała się na chwilę, zerkając w stronę, z której przybiegła, tylko po to, żeby zaraz ostro skręcić w lewo i spróbować uciec. Zadanie... Cóż, mimo wszystko było utrudnione przy takim wzroście, stworzenie było jednak przerośnięte i to znacznie, także Egon dalej mógł dostrzec sylwetkę stwora wśród liści.
Offline
Znalazł między drzewami wielką sylwetkę, starając się ignorować ból z klatki piersiowej. Potem się tym zajmie, teraz w każdej chwili mogło się zrobić o wiele gorzej, a z tego w środku lasu już mógłby się nie wygrzebać. Załadował broń, a impas trwał dłużące się sekundy. Kiedy stwór ruszył się w końcu, Egon zaplanowanym odruchem przypadł do pnia i złapał za wyższą gałąź, ale jego plan w tym momencie się posypał. Bestia uciekła. Przez chwilę nie był pewien, co z tym zrobić i czy przypadkiem nie zacznie nagle zawracać, ale w końcu westchnął cicho.
Zabezpieczył kuszę, zawiesił u paska i zaczął schodzić w dół. Nie było to proste, bo drzewo niewiele miało gałęzi, ale zawisnąwszy na końcu jednej z nich, mógł wreszcie zeskoczyć na ziemię. Zagwizdał przeciągle i rozejrzał się, ale nie było efektów.
— Głupi koń — prychnął pod nosem i ruszył pieszo śladem bestii. Ucieczka może być mu nawet na rękę, zmęczy się, pokrwawi trochę, jeśli się mu poszczęści. Może zaprowadzi go do leża, gdzie straci czujność, to też nie byłoby takie złe. Zagwizdał jeszcze raz w nadziei, że Czarny nie uciekł za daleko.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Bestia definitywnie nie miała zamiaru zawracać, bo zamiast rzucić się z powrotem na drakona ta po prostu dalej biegła przez las. W którymś momencie znikła mężczyźnie z oczu, jednakże tropienie jej nie było jakoś wybitnie trudne - ślady ciemnej posoki i dość spore, charakterystyczne tropy łap prowadziły w głąb dżungli, wyznaczając idealnie ścieżkę dla Egona.
Trudno powiedzieć, ile musiał iść, ale w końcu las zaczął się przerzedzać, jednocześnie zmieniły się też ślady bestii - stworzenie musiało zwolnić, i iść spokojniej, bo zmienił się odrobinę rozstaw łap widoczny na ziemi.
Przed mężczyzną ukazały się sporej wielkości zarośla, za nimi jednak dość wyraźnie widoczna była polana. Na jego korzyść delikatny wiatr, lawirujący między drzewami, akurat nie zwiewał jego zapachu w stronę polany - może to właśnie dzięki temu stworzenie, na które Egon polował, siedziało w cieniu pod jedną z rosnących z boku roślin, to było jakby dziwaczne połączenie drzewa z jakby lianami, dziwne, pnączowate liście spływały na ziemię, osłaniając stworzenie.
Zwierzę siedziało, i wylizywało rany, najwyraźniej nieświadome obecności człowieka.
Offline
Wędrówka przez las z pewnością mogła być przyjemniejsza, ale trzymało go przynajmniej poczucie, że robi coś pożytecznego. Chyba. Ludzie z pobliskiej osady nad rzeką są gotowi zapłacić za śmierć niepokojącej ich istoty, podobno groźnej dla zwierząt i podróżnych. Był w stanie w to uwierzyć, choć nie miał do końca pewności, czy to coś faktycznie na nich polowało, czy tylko przyszło poprzyglądać się dwóm zagubionym istotom. W końcu z takimi rozmiarami, nie miało czego się obawiać oprócz smoków. Egon jednak złapał się na myśli, że nie obchodziła go prawda w tej kwestii. Potrzebował tych pieniędzy, a to był tylko potwór, prawdopodobnie nawet nieumiejący mówić. Czy to była kategoria? Pewnie nie, ale drakon uciął te myśli, zanim by zaszły jeszcze dalej. Miał zadanie do wypełnienia, to wszystko.
Stanął na skraju polany, no może trochę bardziej w zaroślach, by nie zostać tak od razu zauważonym. Stwór był zajęty sobą, czego można było się spodziewać po tak długim czasie. Wiatr sprzyjał łowcy, ale z tej odległości niewiele mógł zrobić. Potrzebował dobrego planu i w tym momencie nawet cieszył się, że nie ma swego konia, bo ten mógłby się spłoszyć i wszystko zepsuć.
Egon rozejrzał się wokoło, analizując swoje możliwości. Drzewa i krzewy stanowiły dobrą osłonę. Zwierzę zwinięte było w kłąb, a więc doskonale odsłaniało szyję z jednej strony. Na zgięciu powinna być delikatniejsza. Sprawdził kuszę i zabezpieczył, by nie wystrzeliła przypadkiem. Zastanowił się jeszcze przez chwilę, ale chyba nic rozsądniejszego nie przychodziło mu do głowy, toteż ruszył wokół polany, powoli i ostrożnie, by nie narobić hałasu. Gdzieś w międzyczasie odbezpieczył jednak kuszę, by potem nią nie pstrykać.
Kiedy już znalazł się w odpowiednim miejscu, odetchnął cicho i zbliżył się do krawędzi zarośli. Wycelował i wyczekał na odpowiedni moment wylizywania ran, by wystrzelić bełt prosto w łączenie szyi i głowy, możliwie z boku lub nawet od dołu, jeśli miał ku temu okazję.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
Stworzenie poruszyło się kilka razy niespokojnie, gdy tak leżało i dalej starało się zatamować krwawienie z ran. Spokój istoty nie trwał jednak długo - Ego, podkradając się pod wiatr, wycelował i wystrzelił pocisk z kuszy.
Strzała wbiła się gdzieś między łeb a szyję stwora, tak, jak Egon zresztą planował.
Ciemna posoka trysnęła z gardzieli bestii, istota zagulgotała gwałtownie, gdy krew polała jej się jednocześnie z pyska; Stworzenie podniosło się gwałtownie, spłoszone, odwróciło się w stronę Egona, mierząc go szaleńczym jakby spojrzeniem. Zwierzę ryknęło, plując posoką naokoło, po czym ruszyło w stronę drakona.
Oczywistym było, że przy takiej ranie śmierć była już tylko kwestią czasu, po ilości krwi wydobywającej się z gardła stworzenia nie wyglądało na to, żeby miało ono długo pożyć, jednakże stwór najwyraźniej chciał walczyć aż do upadłego, jakby pokonanie Egona miało jakoś zmienić jego los.
Istota rozpędziła się, i zarzucając mocno łbem usiłowała staranować człowieka.
Offline
Trafił. Na wszystkie święte bibeloty, trafił! Na moment serce Egona zdawało się stanąć z przejęcia, by zaś zabić mocniej. Niestety biło również z przerażenia, bo na tym jego plan się kończył, co właśnie zauważył. Chyba trochę za mocno oberwał tamtym drzewem, ale to się naprawi, improwizacja pozwalała mu przeżyć, więc pozwoli i teraz. Inna opcja nie wchodziła w grę.
Kiedy został zlokalizowany przez oszalałą z bólu i strachu istotę, wiedział już, że musi się ewakuować i przyszło to niemal odruchowo. Egon zrobił w tył zwrot i ruszył biegiem między drzewa. Nie spieszył się za nadto, umyślnie zmniejszając dystans, by nie dać stworowi zbyt wiele czasu na reakcję, kiedy to za moment skręcił raptownie za jego z grubszych drzew i skrył się za jego pniem. Przylgnął plecami do kory, gotów ruszyć w dalszą ucieczkę w las, gdyby bestia zbyt szybko zorientowała się, gdzie jej zniknął.
He said: "son, have seen the world? Well, what would you say if I said that you could?
Just carry this gun, you'll even get paid." I said "That sounds pretty good..."
Black laether boots spit-shined so bright, they cut off my hair but it looked alright.
We marched and we sang, we all became friends
as we learned how to fight...
Offline
[ Wygenerowano w 0.194 sekund, wykonano 8 zapytań - Pamięć użyta: 7.65 MB (Maksimum: 8.11 MB) ]